Słodzić, czy tylko mieszać - to dopiero jest pytanie

Prawdę, że herbata nie robi się ani o odrobinę słodsza od samego mieszania, trzeba bowiem wcześniej dosypać cukru - jak się wydaje - znają wszyscy, poza premierem i rządem "na odchodnym".

Prawdę, że herbata nie robi się ani o odrobinę słodsza od samego mieszania, trzeba bowiem wcześniej dosypać cukru - jak się wydaje - znają wszyscy, poza premierem i rządem "na odchodnym".

Mieliśmy rząd na wychodźstwie, teraz mamy właśnie rząd "na odchodnym". Ale tak intensywnie ten rząd odchodzi, że nie ma czasu na dosypanie cukru - za to miesza ze zdwojoną energią.

Gdyby rzeczywistość była tak prosta jak chce rząd - świat byłby piękny. Otóż rząd postanowił, że deficyt budżetowy nie może przekroczyć 40 mld złotych i zobowiązał przejściową minister finansów do "modyfikowania wartości" tak, by to wszystko się zgodziło. Tak naprawdę to dziwię się rządowi i jego minimalizmowi: dlaczego nie zobowiązał pani minister do takiej "modyfikacji" byśmy mieli nadwyżkę, a nie deficyt budżetowy. Przecież, jeżeli w ciągu jednego krótkiego posiedzenia znalazł około 48 mld złotych, bo o tyle nagle deficyt się zmniejszył (co prawda nie podzielił się z nami informacją jak chce to zrobić, ale każdy z nas gdyby wiedział jak czynić cuda, tę wiedzę zostawiłby zapewne dla siebie), to gdyby spotkał się jeszcze ze dwa razy, doszlibyśmy i do nadwyżki.

Reklama

Ponieważ jednak rząd spotkał się tylko raz, postanowił: deficyt wyniesie 40 mld złotych. Dlaczego akurat tyle? - tego nie wie nikt. Łącznie, a może przede wszystkim, z autorami tego pomysłu. Ot, tak się komuś powiedziało, a ponieważ to ładna i okrągła liczba - tak pozostało. Zły serial trwa. Zły, bo autor dobrego serialu działa według zasady: rób swoje i patrz końca. Czyli, przynajmniej mniej więcej, wie jakie będzie zakończenie, dokąd chce dojść. Autorzy tego serialu działają natomiast na zasadzie: jeżeli fakty nie zgadzają się z naszymi oczekiwaniami, tym gorzej dla... faktów. I zabawa trwa. Zaczęto "modyfikowania" założeń makroekonomicznych. Modyfikowanie, przez niektórych ekspertów określane "rasowaniem" założeń, niczego jednak, tak naprawdę, nie zmieniło. W dalszym ciągu nie wiemy skąd rząd wziął owe 48 mld złotych. Ale jest jeszcze gorzej, bo to "rasowanie" skutkuje wyższymi dochodami budżetowymi rzędu od 2 do nawet 8 mld złotych. Jeżeli ministrowie poczują się upoważnieni i usprawiedliwieni, w zbożnym dziele ograniczania wydatków, i przytną je o tyle mniej - bo przecież "mamy pokrycie", to już będzie całkiem źle.

Najbardziej jednak zdumiewa przekonanie, że to rząd w sposób bezpośredni decyduje o dochodach budżetowych. "Decyzje w tych sprawach mają być znane - to cytat z wypowiedzi wicepremiera Janusza Steinhoffa - dopiero wtedy, kiedy rząd je wspólnie ustali". Panie premierze, a ja jestem przekonany, że nawet dziesięć decyzji rządowych ani o krok nie przybliży nas do poznania dochodów budżetowych osiągniętych w roku 2002. W 2001, ani żadnym innym, zresztą też. Rząd może jedynie ustalić źródła finansowania i stawki jakimi zostaną one obłożone, ale to są dwie zupełnie różne sprawy. Jakie będą rzeczywiste wpływy dowiemy się dopiero w sprawozdaniu z wykonania budżetu za rok 2002. Ale na to przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Może więc, miast uprawiać futurologię, rząd zająłby się tym, na co ma wpływ rzeczywisty, czyli wydatkami. I to też proponuję, by nie czynił tego "od tyłu" - doświadczenia już mamy, bo tak właśnie był tworzony budżet 2001 (made in Bauc) - ale normalnie, "po bożemu". Od wielu lat zapisy budżetu, w których tak dochody, jak i wydatki, określane są z dokładnością do jednego tysiąca złotych budzą wesołość u jednych a uśmiech politowania u drugich analityków. Ale, z uporem godnym lepszej sprawy, ta fikcja jest kultywowana. I nikomu jakoś nie przeszkadza, że w końcowym rozrachunku błąd szacunku mierzy się nie w tysiącach, ale w miliardach złotych. Pora chyba więc na konstruowanie budżetu według metod współczesnych - wynikowych. Na taki eksperyment śmiało właśnie może sobie pozwolić ten rząd - może to być projekt budżetu, może być prowizorium budżetowe - bo:

- nie on będzie go realizował

- i tak niektórzy członkowie tego gabinetu staną przed Trybunałem Stanu

- cały dokument i tak, po wyborach, powędruje do kosza

- będziemy żyli, i pracowali i wydawali, pod rządami innej ustawy budżetowej.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: deficyt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »