Wprawdzie nikt oficjalnie nie używa tej nazwy, ale brytyjskie media określają grudniowe akcje protestacyjne mianem pseudo strajkiem generalnym. Kalendarz protestów obejmuje wszystkie dni tego miesiąca. A im bliżej świąt, tym akcji przybywa. Na przykład 24 grudnia strajkują kierowcy publicznych sieci autobusów, kolejarze, egzaminatorzy nauki jazdy, pocztowcy i straż graniczna. W innych dniach pracę zawieszają też pielęgniarki, ratownicy medyczni i nauczyciele.
Im gorzej tym lepiej
Jak donoszą brytyjskie media, wielu mieszkańców kraju rozważa rezygnację z wyjazdów na święta po tym, jak poparcie strajku zapowiedziało tysiąc funkcjonariuszy straży granicznej. Będą protestować na pięciu największych lotniskach: Heathrow, Gatwick, Birmingham, Manchester i Glasgow. Odmówili pracy w najgorętsze dni: od 23 do 26 grudnia a potem 28 grudnia. Niepewność wśród podróżnych zasiali też pracownicy kolei, głównie maszyniści. Pierwsza tura niemal tygodniowego strajku rozpocznie się w najbliższą niedzielę. Druga zaś - 25 grudnia, kiedy na dworcach panuje największy tłok. Przez 13 dni kursują na Wyspach nie wszystkie linie autobusowe. A tuż przed Wigilią paczek i listów nie będą roznosili pocztowcy.
Związek Zawodowy Pracowników Służby Cywilnej (Public and Commercial Services Union, PCS), jeden z uczestników strajków oświadczył, że akcja została zaplanowana tak, aby spowodować jak najwięcej niedogodności dla podróżnych. Kierujący organizacją Mark Serwotka zapowiedział, że jeśli strony nie dojdą do porozumienia, w Nowym Roku strajki będą eskalowane. PCS planuje bowiem zawrzeć porozumienie z innymi centralami związkowymi. - Twój gniew powinien być skierowany na Rishi Sunaka i rząd, który niszczy naszą gospodarkę - nawoływał Serwotka.
Downing Street milczy
Mimo rosnącej presji niedawno wybrany premier nie znajduje rozwiązania. Na pytanie mediów, czy podczas Świąt Bożego Narodzenia Wielka Brytania zostanie zablokowana i czy rząd zamierza negocjować z sektorem publicznym, Rishi Sunak odrzekł, że nie zaoferuje związkom więcej pieniędzy na rozwiązanie sporów płacowych. Obliczono, że spełnienie żądań strajkujących i podniesienie im pensji o ponad 11 proc. kosztowałoby budżet 28 miliardów funtów rocznie.
To dużo, ale obserwujący coraz bardziej napiętą sytuację podpowiadają rządowi, by poszedł na ugodę. Obawiają się bowiem powtórki z “zimy niezadowolenia”, kiedy to pod koniec lat 70-tych niskie podwyżki płac doprowadziły w Wielkiej Brytanii do fali protestów. Obliczono potem, że przez przestoje w sumie nie przepracowano 29 milionów dni pracy. “Nie stać nas na takie straty” - zapewniają brytyjskie media. Serwotka, lider PCS zapewnił, że rząd może w każdej chwili powstrzymać strajki, “wystarczy, że położy pieniądze na stole”.
Ewa Wysocka