Wojenki polsko-rosyjskie

Na linii Warszawa-Moskwa znowu iskrzy. To nic nowego, bo chociaż mówimy podobnymi językami, to od lat nie potrafimy się porozumieć z Rosjanami. Jak dotąd jedynym Polakiem, który z powodzeniem robił interesy z Rosją, był Stanisław Wokulski. Inna sprawa, że Moskwa najbardziej lubi rozmawiać z nami z pozycji siły.

To miał być rekordowy rok dla polskich eksporterów handlujących z Rosjanami i zanosiło się, że po wielu latach zapaści powoli będziemy wychodzić na swoje. Już 2004 r. zamknęliśmy niezłym wynikiem. 2 mld 860 mln euro wpływów ze sprzedaży produktów na Wschód to było o 200 mln euro więcej niż w najlepszym w ostatnim piętnastoleciu 1997 r. Dynamika z jakim obroty rosły od stycznia tego roku pozwalały stawiać prognozy, że do grudnia wpływy mogą przekroczyć nawet 3 mld euro. Embargo wprowadzone przez Moskwę stawia pod dużym znakiem zapytania te ambitne szacunki. Jeszcze raz okazało się, że kto handluje z Rosją, musi być gotowy na rewizję planów biznesowych dosłownie z dnia na dzień. To nie pierwszy raz, kiedy Rosjanie odwołują się do takich mało wyszukanych metod układania się z partnerami handlowymi. Nie jesteśmy też jedynym krajem, z którym Moskwa w ten sposób "układa" sobie relacje.

Reklama

Wojna węglowa

Nasze wzajemne kontakty nigdy do łatwych nie należały i na linii Warszawa-Moskwa co jakiś czas dochodziło do nagłych spięć. Po raz pierwszy z dyktatem Moskwy mieliśmy jednak chyba do czynienia dopiero przy okazji kontyngentów na węgiel. Polska co roku ustalała, ile importerzy mogą sprowadzić na nasz rynek tego surowca. Na kopalnie rosyjskie przypadało zwykle ok. 1,2 mln ton. W 2002 r. Ministerstwo Gospodarki, chcąc chronić interesy rodzimych górników. obniżyło limit do 800 tys. ton, doprowadzając do furii Moskwę, która właśnie zabrała się za odbudowę swojego przemysłu wydobywczego i szukała dla niego rynków zbytu.

Pod koniec maja agencja Interfax, powołując się na anonimowe źródła w rządzie, podała, że Ministerstwo Rozwoju Gospodarczego Rosji wszczęło procedurę ograniczania importu polskich produktów, czyli, mówiąc zrozumiałym językiem, zaczęło przygotowywać się do wprowadzenia ceł zaporowych na m.in. kawę, cukier, twaróg, meble i kosmetyki.

Do Warszawy żadne oficjalne pismo w tej sprawie nie wpłynęło, jednak resort gospodarki wolał dmuchać na zimne i zdecydował się podnieść wysokość kontyngentu do 1,8 mln ton. To jednak nie zadowoliło Rosjan i procedura wprowadzania ceł toczyła się swoim torem. Ministerstwo Gospodarki zrobiło więc rachunek, z którego wyszło, że podwojenie stawek celnych, bo taki poziom miały one docelowo osiągnąć, spowodowałoby straty rzędu 50 mln dolarów rocznie. Rząd zdecydował się więc ostatecznie na wybór mniejszego zła i zniósł limity importowe na węgiel.

Coś za coś

Sprawy ponownie stanęły na ostrzu noża już tuż przed naszym wejściem do Unii Europejskiej. Akcesja wiązała się z wypowiedzeniem dotychczasowym partnerom obowiązujących umów handlowych i zawarciem nowych, zgodnych ze standardami i przepisami wspólnotowymi. W styczniu Moskwa zapowiedziała, że umów nie podpisze, gdyż nie byłoby one dla niej korzystne. Na nic nie zdały się tłumaczenia, że nowe porozumienia handlowe przyniosą wręcz odwrotny skutek, ponieważ spowodują obniżenie stawek celnych na rosyjskie produkty. Rosjanie jednak uparcie trwali przy swoim. Podpisanie umów uzależnili w końcu od spełnienia przez UE 14 postulatów, dotyczących m.in. utworzenia korytarza transgranicznego przez terytorium Litwy lub Polski do Kaliningradu, a także zniesienia wiz dla obywateli Rosji. Po długich rozmowach Komisji Europejskiej udało się dobić targu z Kremlem, po wcześniejszym wyrażeniu zgody na szereg koncesji na rzecz Moskwy.

Ciężarówki w areszcie

Ledwie jeden konflikt został zażegnany zaraz pojawił się następny. W czerwcu, a więc miesiąc po rozszerzeniu UE, Rosja zamknęła granice na mięso, mleko i ich przetwory pochodzące z krajów UE. Kreml uznał, że zakłady, które chcą eksportować na Wschód muszą wcześniej przejść kontrolę rosyjskich weterynarzy, którzy ocenią, czy producent spełnia określone normy sanitarne, czy nie. Pod wpływem Brukseli Rosjanie zgodzili się czasowo otworzyć granice do 1 września. Polska natychmiast poprosiła o przyjazd inspektorów i weryfikację krajowych producentów. Zanim jednak lekarze-kontrolerzy jednak dotarli do nas był już koniec sierpnia. Kiedy więc we września zacząć obowiązywać zakaz eksportu żywności na wschodni rynek, certyfikatów rosyjskich nie miał wtedy nikt. Moskwa dała jednak do zrozumienia, że na razie przymknie na brak dokumentów oko. Był to zwykły blef. 9 września rosyjskie służby weterynaryjne zatrzymały w Moskwie 9 tirów z Polski wyładowanych jogurtami Danone, gdyż nie posiadały one odpowiednich zezwoleń eksportowych, Ciężarówki zostały zwolnione dopiero po interwencji ministerstw: rolnictwa i spraw zagranicznych.

Dopiero w marcu tego roku Rosjanie zezwolili 35 mleczarniom na sprzedaż swoich wyrobów u siebie. Z kilkuset zakładów mięsnych posiadających unijne certyfikaty jakości, zezwolenia rosyjskich inspektorów dostało... 19. Od tygodnia nawet ta garstka producentów nie może sprzedawać towarów do Rosji, gdyż Moskwa wprowadziła całkowity zakaz wwozu na swoje terytorium polskiej żywności i w ogóle produktów rolnych: od mięsa począwszy, a na kwiatach ciętych i drewnie kończąc. Rosjanie zarzucają eksporterom fałszowanie certyfikatów weterynaryjnych i oszustwa.

Nie my pierwsi i nie jedyni

Nie my pierwsi spotkaliśmy się z takim zarzutem. Wcześniej Rosja zakazała Litwinom i Hiszpanom sprzedaży swojej żywności za fałszowanie deklaracji celnych. Wiosną tego roku rosyjskie służby weterynaryjne zarzuciły fałszerstwo Estończykom, którzy, tak samo jak my, zostali za karę odcięci od rynków zbytu na Wschodzie.

W każdym z tych przypadków w rozwiązywanie konfliktów włączała się Bruksela i dzięki mediacjom Komisja Europejska z czasem udawało się je łagodzić i rozwiązywać,.

Zupełnie osamotnione wobec dyktatu Moskwy są natomiast byłe republiki radzieckie, które Kreml co jakiś czas doprowadza do porządku, a to odcinając im prąd, a to przykręcając kurek z ropą lub gazem. Przed tygodniem w ciemności pogrążyła się Mołdawia, po tym, jak rosyjskie elektrownie wstrzymały przesył energii elektrycznej do tego kraju, w którym ostatnio wybory wygrali co prawda postkomuniści, ale pokonali faworytów Moskwy.

W lutym 2004 r. Rosjanie zamknęli dopływ gazu na Białoruś (i przy okazji także do Polski) za to, że Mińsk nie chciał zgodzić się na sprzedaż swoich instalacji gazowych Gazpromowi.

Eugeniusz Twaróg

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: Moskwa | Warszawa | Rosjanie | interesy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »