Z długów nie wyjdzie się przez samo oszczędzanie

W marcu odbędzie się kolejne posiedzenie Rady Unii Europejskiej, na którym doprecyzowane zostaną kwestie związane z paktem fiskalnym. Uzgodniona ma być między innymi wartość Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. Obserwator Finansowy rozmawia z europoseł Sidonią Jedrzejewską o wdrażaniu w życie tego traktatu.

Obserwator Finansowy: W wynegocjowanym na ostatnim szczycie "Traktacie o stabilności, koordynacji i zarządzaniu w Unii Gospodarczej i Monetarnej" (tzw. pakt fiskalny) określono, że jego przepisy mają wejść w życie od 1 stycznia 2013 po ratyfikowaniu go przez 12 z 17 krajów eurozony. Czy to realne?

Sidonia Jędrzejewska: Moim zdaniem, droga do ratyfikacji będzie długa i wyboista. Konieczność ratyfikacji w 12 państwach będzie z pewnością ogromnym wyzwaniem. Widać to na przykładzie Francji. Była ona trudnym partnerem podczas negocjowania paktu. Prezydent Nicholas Sarkozy już zapowiedział, że z pewnością nie dojdzie do jego ratyfikacji przed wyborami prezydenckimi w maju. Adwersarz Sarkozy'ego Francois Hollande ogłosił natomiast, że pakt należy przenegocjować. Tak samo duże opory wobec paktu widać w Irlandii. Stąd droga do wejścia w życie traktatu w styczniu 2013 roku jawi mi się w ciemnych barwach.

Reklama

Czy większy opór przed paktem mają, pani zdaniem, kraje z nadmiernym długiem, czy z wysokim deficytem, np. strukturalnym?

- Odpowiem tak: największe obiekcje mają kraje, które powinny przystąpić do niego, właśnie dlatego, że mają niską dyscyplinę budżetową. Jednak ze względów politycznych i praktycznych, ograniczenie deficytu budżetowego tych krajów do 3 procent PKB będzie ogromnie trudne.

W związku z tym, że wiemy już dziś, że należy spodziewać się problemów z ratyfikacją traktatu na czas, czy kwestia ta podniesiona będzie na szczycie Rady Unii Europejskiej w marcu?

- Trudno zgadnąć. Z pewnością będzie kontynuowana dyskusja o traktacie.

Czy ten pakt jest w ogóle potrzebny Europie? Premier Donald Tusk stwierdził, że pakt Polsce się nie podoba, ale do niego przystąpimy...

- Moim zdaniem, już obowiązujące prawo - czyli Pakt stabilności i wzrostu z 1997 roku - wystarczyłby do utrzymywania dyscypliny fiskalnej na odpowiednim poziomie w krajach eurozony i w ogóle w państwach członkowskich Unii. Polska cały czas stara się wypełniać jego kryteria.

Czyli, że wystarczyłoby, żeby kraje, które są już w eurozonie, respektowały kryteria zawarte w Traktacie z Maastricht?

- Tak. Z jednym zastrzeżeniem: że powiedzielibyśmy to przed kryzysem zadłużenia. W Traktacie z Maastricht praktycznie nie ma sankcji, a system bez sankcji praktycznie nie działa.

Pobierz: program do rozliczeń PIT

W nowym traktacie jest sankcja za nieprzestrzeganie kryteriów. Kiedy kraj przekroczy dopuszczalny próg deficytu, najpierw włącza się procedura nadmiernego deficytu, a potem Trybunał Sprawiedliwości może nałożyć na dany kraj karę w wysokości 1 procent PKB. Czy to wysoka kara?

- Szczerze mówiąc, nie ma to znaczenia. Kara mogłaby być nawet mniejsza, pod warunkiem, że sankcja byłaby stosowana. Patrząc z perspektywy kultury politycznej, można niestety założyć, że jeżeli sankcja jest martwa, to nie jest ważne, jak duża jest. W całej tej sprawie z nowym traktatem istotne jest przeniesienie jego zapisów do poszczególnych porządków prawnych. Polska, która nie jest krajem eurozony, jest w dobrej sytuacji, bo u nas granica dopuszczalnego długu zapisana jest w konstytucji. Sprawa nie jest tak oczywista, jeśli chodzi o deficyt. Wracając do rzeczy, kluczową kwestią jest egzekwowanie wspólnotowych porozumień, a to w Unii bardzo kuleje. Dziś, kiedy pojawia się nacisk opinii publicznej i brak społecznej akceptacji dla oszczędności, Unia w wielu krajach schodzi na dalszy plan. W kilku krajach widać to bardzo - dług narasta. Mowa o Grecji, Włoszech, Belgii, Francji.

Z jednej strony dostrzega pani zalety paktu, a z drugiej zupełnie nie jest do niego przekonana...

- Biorąc pod uwagę to, co powiedziałam wcześniej o Pakcie stabilności i wzrostu, wydaje mi się, że Europie w całości wystarczyłoby to, co wynegocjowano pomiędzy Parlamentem Europejskim a Radą Unii Europejskiej jesienią 2011 roku. Chodzi mi sześciopak, czyli pięć rozporządzeń i jedną dyrektywę, które weszły w życie w grudniu. Ich prawidłowe wdrożenie do porządku prawnego krajów członkowskich przyczyniłoby się do utrzymania bezpiecznej polityki budżetowej i równowagi makroekonomicznej w Unii.

Część francuskiej prasy, komentując zbliżenie Sarkozy'ego i Angeli Merkel, twierdzi, że pakt fiskalny potrzebny jest tylko Niemcom.

- Tak. Takie wypowiedzi płyną też z Finlandii. W dużym stopniu podzielam pogląd np. ministra spraw zagranicznych Finlandii, że pakt fiskalny potrzebny jest rządowi Niemiec do kojenia nastrojów społecznych - przekonania, że długi Europy nie będą spłacane z ich kieszeni.

Czy istnieje zagrożenie, że pożyczki dla krajów, które przechodzą kryzys zadłużenia, gwarantowane będą ze wspólnej kasy unijnej? Tej, do której składają się wszystkie kraje, żeby gwarantować jej rozwój?

- Nie. Warto podkreślić, że ratowanie strefy euro i fundusze pomocowe, zarówno EMS, jak i wcześniejszy EFSF, są poza budżetem unijnym. Fundusze, w tym te dla Polski, są bezpieczne. Nie będą z nich gwarantowane pożyczki.

A były takie zakusy?

- Tak, były. Ubolewam nad tym. Na szczęście nie zyskały popularności. Trudno zresztą stwierdzić, czy byłoby to w ogóle legalne. Ja stoję na stanowisku, że jakiekolwiek sięganie po budżet wspólnotowy, by ratować strefę euro, jest niedopuszczalne. Był też pomysł, by za niestosowanie się do kryteriów zawartych w nowym pakcie fiskalnym karać kraje poprzez odbieranie im funduszy spójnościowych.

Na marcowym szczycie ma być negocjowana wartość nowego funduszu pomocowego: EMS. Niemcy chcą by było to 500 mld euro. Niektóre kraje dążą nawet do 1 biliona euro. Czy Parlament Europejski będzie opiniował wysokość nowego funduszu stabilizacyjnego EMS?

- Z tego, co mi wiadomo, to nie. Natomiast na pewno wyrazi swoje stanowisko na ten temat w rezolucji.

Czy jest pani zadowolona z przebiegu współpracy PE z Radą Unii Europejskiej podczas negocjacji paktu fiskalnego?

- Nie. Rola Parlamentu, jeśli chodzi ramy wprowadzania dyscypliny fiskalnej w krajach eurozony, zakończyła się praktycznie na wspomnianym przeze mnie sześciopaku. Parlament Europejski był - co podkreśla podczas każdej sesji plenarnej - bardzo mało włączony w przygotowywanie paktu fiskalnego. Te uzgodnienia, które obserwujemy teraz, toczą się na poziomie przywódców państw członkowskich.

Czy jako poseł Parlamentu Europejskiego i członek bardzo ważnej Komisji Budżetowej, widzi pani jakieś zagrożenia płynące z paktu?

- Tylko jedno: boję się wytworzenia wrażenia, że Europa może wyjść z kryzysu tylko dzięki zaciskaniu pasa. Przecież jasne jest, że od samego oszczędzania nie można wyjść z długów. Trzeba mieć jeszcze dochody. Moje wątpliwości budzi to, że w propozycjach Rady Unii Europejskiej mowa jest tylko o oszczędzaniu. Brakuje natomiast polityki prowzrostowej. Brakuje dyskusji o tym, na ile mogłaby ona być wzmocniona.

- To, co my robimy w pracy w Parlamencie Europejskim, w Komisji Budżetowej, to podkreślanie w przygotowaniach do następnego wieloletniego budżetu, że bardzo ważne i prowzrostowe są fundusze strukturalne. Że budżet unijny i wspólne fundusze, które powstają z wysiłku wszystkich krajów UE, choć bardzo niewielkie, mają ogromne możliwości stymulacji wzrostu. My, Polacy świetnie z tego korzystamy. Mam nadzieję, że uda się przekonać kraje członkowskie, że warto utrzymać finansowanie polityki spójności na wysokim poziomie.

Rozmawiała Katarzyna Kozłowska

Biznes INTERIA.PL jest już na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi

Obserwator Finansowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »