Trump zapowiada "dzień wyzwolenia Ameryki". Co czeka świat 2 kwietnia?
Donald Trump zapowiedział, że 2 kwietnia nadejdzie "dzień wyzwolenia Ameryki". W przekonaniu prezydenta USA, to właśnie wtedy Stany Zjednoczone zostaną uwolnione z okowów reguł Światowej Organizacji Handlu (WTO), a boisko, na którym grają z partnerami handlowymi, zostanie wyrównane poprzez wprowadzenie tzw. ceł wzajemnych na towary importowane z całego świata. Trump pisze nową instrukcję obsługi światowego porządku, a wysoką cenę może za to zapłacić amerykański konsument i gospodarka - mówią Interii eksperci.
Donald Trump od początku swojej drugiej kadencji w Białym Domu potwierdza to, co powiedział w październiku 2024 roku podczas wystąpienia w Klubie Ekonomicznym w Chicago, kiedy stwierdził, że "cło" jest dla niego "najpiękniejszym słowem w słowniku". Kolejny przejaw tej fascynacji świat ma zobaczyć 2 kwietnia, kiedy w życie mają wejść tzw. cła wzajemne - a więc zrównujące taryfy stosowane przez inne kraje wobec amerykańskiego importu - oraz 25-procentowe cła na zagraniczne samochody.
Trump nazwał ten dzień "dniem wyzwolenia Ameryki", ale Ameryka myśli o nim z drżeniem. Oczekiwania inflacyjne Amerykanów na przyszły rok wzrosły w marcu do 4,9 proc. z 4,3 proc. w lutym (według prognoz inflacji Uniwersytetu Michigan) i zapewne będą dalej rosnąć. Indeks nastrojów konsumenckich w USA, również mierzony przez Uniwersytet Michigan, spadł w marcu o 10,5 proc. Nowojorskie indeksy giełdowe doświadczają niespotykanej od lat zmienności pod wpływem doniesień z frontu wojen handlowych, a partnerzy handlowi USA, z Unią Europejską i Chinami na czele, przygotowują odpowiedź na działania administracji Trumpa. Dawny porządek w globalnym handlu chwieje się na naszych oczach.
- To, co zaczyna się dziać w międzynarodowych stosunkach gospodarczych i co obserwujemy w ciągu ostatnich kilku tygodni, miało swój początek już wtedy, kiedy pojawił się pomysł ceł na Kolumbię, które miały zostać nałożone nie tyle z powodów handlowych, co ze względów bezpieczeństwa wewnętrznego - mówi Interii Biznes Piotr Dzierżanowski, analityk ds. międzynarodowych stosunków gospodarczych w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (Donald Trump "postraszył" Kolumbię 25-procentowymi cłami już kilka dni po objęciu prezydentury; ostatecznie do ich nałożenia nie doszło - red.). - Potem nastąpiło ogłoszenie ceł na Kanadę, Meksyk, Chiny, i momentalne zawieszenie części z nich - wszystko to znamy. Z punktu widzenia interpretacji działań Donalda Trumpa dla świata, w którym żyjemy, istotne jest natomiast to, że te cła w dużej mierze są niezgodne z międzynarodowymi zobowiązaniami USA.
- Jeśli popatrzymy na to, jak ten system wyglądał od czasów tuż po II wojnie światowej - kiedy to zawarto umowę GATT (Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu - red.), którego kontynuacją jest WTO - zobaczymy, że te międzynarodowe stosunki gospodarcze były oparte na jakimś konsensusie, którego wszyscy w mniejszym lub większym stopniu przestrzegali. To, co robi Trump, pokazuje, że nie zamierza on przestrzegać ani umów konstytuujących WTO (w przypadku ceł na Chiny i UE), ani postanowień USMCA, czyli umowy handlowej między USA, Meksykiem i Kanadą - zauważa ekspert.
W przypadku Donalda Trumpa pewne jest jednak to, że nic nie jest pewne. - Chociaż 2 kwietnia jest tuż za rogiem, to nie jesteśmy jeszcze w stanie powiedzieć nic pewnego co do tego, co się wówczas stanie - nie można wykluczyć, że przynajmniej część zapowiadanych ceł znów zostanie jednego dnia ogłoszona, a następnego, jeszcze przed wejściem w życie - zawieszona. Osobiście obstawiam jednak, że administracja Trumpa te cła wprowadzi - mówi analityk PISM.
Takiego samego zdania jest też Daniel Kostecki, główny analityk rynków w CMC Markets Polska. Uważa on, że akurat w tym przypadku Donald Trump nie wykona wolty. - To byłaby bardzo duża utrata wiarygodności, a w tego typu podejściu, jakie prezentuje administracja Trumpa, wiarygodność jest bardzo ważna, bo cła mają być narzędziem do negocjacji w różnych sprawach - podkreśla. - Mowa m.in. o celu Trumpa, jakim jest osłabienie dolara - obecnie dolar po uwzględnieniu inflacji i ważony koszykiem partnerów handlowych jest najmocniejszy od 1985 r., kiedy na mocy tzw. Plaza Accord USA i inne kraje porozumiały się co do systematycznego osłabiania dolara. Cła - według planu Stephena Mirana, przewodniczącego Rady Doradców Ekonomicznych, mają pomóc w tej dewaluacji dolara - ale też w osiągnięciu innych celów, jak zmiana struktury długu USA u partnerów handlowych czy posiadanych rezerw walutowych.
- Żeby to wszystko jednak udało się Trumpowi, druga strona musi chcieć z nim dyskutować - zauważa nasz rozmówca. - Pytanie, czy UE albo Chiny zechcą usiąść z nim do stołu i porozumieć się dla wspólnego dobra i zaprzestania eskalacji. Tu należy dodać, że zdaniem Trumpa to nie on wywołał wojnę handlową, a inne kraje - on jedynie wyrównuje reguły gry - a eskalacja dopiero nastąpi, gdy partnerzy handlowi odpowiedzą na jego cła, i wtedy będziemy mieli wojnę. Powtarza się tutaj sytuacja z 1930 r., kiedy w USA wymyślono tę samą strategię, ale nikt nie chciał wówczas dyskutować z Amerykanami. Doszło do zapaści i inflacji, która przerodziła się w deflację, bo na wewnętrzny rynek amerykański wyprodukowano wówczas bardzo dużo dóbr, których nikt nie chciał kupować.
O konstruktywne rozmowy może być trudno, bo poziom emocji już jest wysoki, a działaniom Trumpa przyświeca brak respektu dla dotychczasowego porządku w handlu międzynarodowym.
- Jeśli będą to cła wzajemne, a więc dostosowane do poziomu, na którym ustalają je partnerzy USA, to będzie to oznaczało zerwanie z zasadami WTO, które opierają się na klauzuli najwyższego uprzywilejowania - tłumaczy Piotr Dzierżanowski z PISM. - Wszystkim krajom objętym tą klauzulą, na podstawie zasad WTO, ale także ustaleń bilateralnych, dajemy najlepsze warunki dostępu do naszego rynku i jeśli poprawiamy je dla jednego z partnerów, to musimy poprawić je dla wszystkich. Nie możemy tych warunków różnicować dla partnerów - jeśli udzielimy lepszych warunków Chinom czy Egiptowi, to automatycznie powinniśmy udzielić korzystniejszych warunków wszystkim innym członkom WTO. Tymczasem Trump mówi, że USA zróżnicują te warunki i każdy kraj będzie miał dostęp do amerykańskiego rynku na innych zasadach. Na poziomie instytucjonalnym to koniec systemu, w którym żyliśmy od 1995 roku (powstanie WTO), a w szerszym kontekście od lat 40-tych XX wieku (układ GATT wszedł w życie w 1948 r.).
Jak podkreśla, WTO tak naprawdę nic nie może zrobić, by "przywołać do porządku" administrację Donalda Trumpa.
- WTO nie ma, niestety, środków bezpośredniego nacisku na kraje, które łamią postanowienia wynikające z umów dotyczących handlu międzynarodowego. Po pierwsze, jej system rozwiązywania sporów został sparaliżowany za pierwszej administracji Trumpa, kiedy po wygaśnięciu kadencji kilku członków Organu Apelacyjnego doszło do blokady wyboru nowych (ten proces zaczął się już za prezydentury Obamy, chociaż wtedy chodziło o względy personalne; Trump natomiast zastosował tę blokadę niejako "całościowo"). WTO wprowadziła bardzo skomplikowane postępowanie, kończące się możliwością autoryzacji środków odwetowych. W teorii ten system działał, aczkolwiek na przestrzeni całej historii sporów między członkami WTO na ponad 600 przypadków środki odwetowe autoryzowano tylko w 10 przypadkach. Postępowania trwały latami, były drogie i skomplikowane, a korzyści - niewielkie, bo środki odwetowe nie miały funkcji odszkodowawczej, a służyły jedynie zmotywowaniu pozwanego państwa do wycofania zaskarżonych środków. Ale działały tutaj też kwestie wizerunkowe - członkowie WTO chcieli się prezentować jako państwa przestrzegające prawa międzynarodowego, nawet gdy je naginali.
Ekspert PISM wskazuje na dwa przypadki w historii sporów USA z partnerami handlowymi w ramach WTO, które są szczególnie warte uwagi. - Pierwszy to tzw. Byrd case, kiedy WTO uznała, że wewnętrzny sposób rozdzielania pewnych środków wyrównawczych zastosowany przez USA był niezgodny z jej zasadami. USA wycofały się z tej procedury, ale lektura raportu sporządzonego na ten temat przez Congressional Research Service (centrum analiz Kongresu USA - red.) pokazuje, że było to nie tyle podyktowane szacunkiem do prawa, co kalkulacją, co Stanom Zjednoczonym się w tym przypadku opłaca. Drugi przypadek do sprawa Antigua i Barbuda przeciwko USA, którą Antigua i Barbuda wygrała i mogła nałożyć środki odwetowe na Amerykanów - nie zrobiła jednak tego, prawdopodobnie w obawie przed reakcją Waszyngtonu. System WTO w praktyce nie mógł więc zmusić kogokolwiek do przestrzegania zasad organizacji, ale na poziomie deklaratywnym ta przewidywalność była dobrze postrzegana z punktu widzenia biznesu.
- Patrząc na obecne działania administracji Trumpa, trudno jest stwierdzić, jaki jest ich ostateczny cel - dodaje Piotr Dzierżanowski. - Sposób, w jaki nakładają cła na partnerów handlowych (w odróżnieniu od nakładania ceł na kategorie produktowe, gdzie widać pewne cele związane z gospodarką wewnętrzną), ma wymiar stricte polityczny. Jest zaproszeniem do negocjacji. System wolnego handlu per saldo był dla USA raczej korzystny, ale przez skoncentrowane straty w niektórych regionach miał pewne negatywne konsekwencje gospodarcze i społeczne. Amerykanie chcą go teraz zmienić, ale nie sformułowali jeszcze dokładnie oczekiwań, jak świat ma wyglądać po tych negocjacjach - i nie wskazali, jak można się z nimi dogadać. W efekcie partnerzy handlowi nie wiedzą, jak deeskalować obecną sytuację. Słabsze państwa, jak Meksyk, będą zapewne próbowały rozmawiać i być może odroczyć cła. UE jako drugi po Stanach Zjednoczonych największy rynek na świecie, z ogromną siłą nabywczą tamtejszych konsumentów, odpowie zapewne w sposób zakładający pewną równoważność i skalibruje ten odwet tak, by zabolał on pewne grupy - być może "swing states" (stany "wahające się", w których liczba wyborców demokratycznych i republikańskich jest podobna - red.), być może wyborców Trumpa.
- Działania Trumpa będzie ograniczać z kolei to, co dzieje się w gospodarce wewnętrznej, bo cła nieuchronnie przełożą się na wzrost inflacji. Banki inwestycyjne szacują obecnie ryzyko recesji w USA na ponad 20 proc., to bardzo wysoko. Oczekiwania inflacyjne konsumentów wzrosły, a indeksy nastrojów, również wśród inwestorów, pogorszyły się. Administracja Trumpa, realizując swoją politykę handlową, będzie szła więc nie tylko przeciwko partnerom handlowym, ale też w jakimś stopniu biznesowi i konsumentom, i będzie musiała brać to pod uwagę - konkluduje.
Z jakimi zatem nastrojami w amerykańskiej gospodarce musi się liczyć Trump i jego współpracownicy, którzy chcą zmieniać globalną politykę handlową?
- Na razie wszystkie dane ankietowe, i wśród amerykańskich konsumentów, i firm, wskazują na ogromną niepewność co do przyszłości - mówi Daniel Kostecki z CMC Markets Polska. - I konsumenci, i firmy, nie wiedzą, co mają robić - czy kupować na zapas pewne dobra, jak ustawiać cenniki itp. Jeśli chodzi o kupowanie na zapas, to się już dzieje - spora część firm zamówiła już dobra trwałe, które mogą podrożeć w wyniku wprowadzenia na nie ceł.
- Amerykański konsument boi się, że jego sytuacja pogorszy się w ciągu nadchodzącego roku, co ma wyraz w rosnącym poziomie oczekiwań inflacyjnych. Boi się też o swoje zatrudnienie - jeśli będziemy mieć osłabienie konsumpcji, to część firm zmniejszy zatrudnienie, bo popyt na usługi będzie mniejszy, a z kolei zwolnieni ludzie wygenerują jeszcze większy spadek popytu. Ta niepewność dotycząca cen i sytuacji na rynku pracy powoduje, że konsument w USA woli teraz oszczędzać niż wydawać na bieżącą konsumpcję. Mniejsze wydatki konsumenckie odbiją się z kolei negatywnie na dynamice wzrostu PKB. Sama natura wydatków Amerykanów też się zmienia - z badań ankietowych wynika, że chcą oni w tym miesiącu kupić więcej dóbr trwałych, które mogą podrożeć, spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu - a mniej wydać na kulturę, kino czy subskrypcje serwisów streamingowych, co z kolei odbije się na wynikach gorących spółek z Wall Street (na nowojorskiej giełdzie notowane są Netflix i Amazon - red.). Badania ankietowe mają jednak to do siebie, że są obarczone dużym ładunkiem emocjonalnym, natomiast nie ma jeszcze twardych danych świadczących o pogorszeniu koniunktury - nie widać dużego ruchu na wnioskach o zasiłki dla bezrobotnych (poza sektorami objętymi zwolnieniami Muska) czy wzrostu stopy bezrobocia.
Amerykanie obawiają się powrotu wysokiej inflacji, która w ostatnich latach zdążyła już mocno dać im się we znaki - ale Daniel Kostecki zwraca też uwagę na efekt domina, który może wystąpić w odniesieniu do cen poszczególnych towarów poza USA.
- Prezeska EBC Christine Lagarde już wskazywała, że EBC spodziewa się szybkiego spadku cen tych dóbr, które zostaną w Europie i nie polecą do USA. Dodatkowo Chińczycy też będą szukać rynku zbytu w Europie - nikt nie będzie chciał obniżyć produkcji, żeby nie doprowadzić do spadku PKB. I tak jeden klocek uruchomi całą lawinę. O ile konsument chiński może jeszcze wchłonąć tę nadprodukcję, bo tamtejszy rynek wewnętrzny jest obecnie słaby, to konsument w Europie - już niekoniecznie. Według mnie rynki finansowe nie doszacowują jeszcze tego, co będzie się działo w Europie począwszy od 2026 roku, kiedy efekty ceł Trumpa wejdą do realnej gospodarki.
- Niepewność będzie towarzyszyła nam do momentu ogłoszenia przez administrację Trumpa nowych stawek podatków. Obecnie mówi się, że stanie się to w lipcu; Trump apelował nawet do firm motoryzacyjnych, żeby w okresie od kwietnia do lipca nie podnosiły cen, trudno jednak oczekiwać, że obniżą one swoje marże i wezmą na siebie cały ciężar tej niepewności - zauważa Daniel Kostecki.
Paradoksalnie 2 kwietnia może przynieść w tej kwestii sporą ulgę - dodaje.
- Na pewno 2 kwietnia niepewność zniknie, bo poznamy nowe zasady gry, które zdaniem wielu będą gorsze niż obecne, ale przynajmniej zostaną jasno określone na parę miesięcy czy kwartałów, a konsumenci i przedsiębiorcy dostosują się do tej nowej instrukcji. Niewykluczone, że ostatecznie cła okażą się niższe - Trump już to sugerował - by stworzyć przestrzeń do negocjacji w sprawach, na których Amerykanom zależy. Pytanie, czy jest to przemyślana strategia i czy administracja Trumpa ma drobiazgowo rozpisany model, który przewiduje cały szereg konsekwencji powodowanych przesunięciami w poszczególnych sektorach - podsumowuje rozmówca Interii.
Katarzyna Dybińska