Żony mają wyrwać kasę
Kilkadziesiąt żon strajkujących w kopalni "Budryk" górników przyjechało w środę do Warszawy, by wesprzeć swoich mężów domagających się podwyżek. Zaostrza się trwający już 31. dzień strajk górników.
Żony górników z "Budryka" czekają na wicepremiera, ministra gospodarki Waldemara Pawlaka w stołecznym Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog". Od blisko trzech godzin trwają tam rozmowy przedstawicieli resortu gospodarki z kobietami. Tymczasem Ministerstwo Gospodarki nie udziela żadnych informacji na temat ewentualnego spotkania Pawlaka z żonami górników.
Pawlak, który tego dnia był w Lublinie, powiedział wcześniej, że kobiety niepotrzebnie przyjechały do stolicy, bo sytuacja powinna zostać rozwiązana w samym "Budryku".
W środę do 10 wzrosła w liczba górników, prowadzących protest głodowy ponad tysiąc metrów pod ziemią. Rano do głodówki przyłączyły się cztery kolejne osoby. Pozostałych sześć głosuje od wtorku. Na innym poziomie kopalni, 700 metrów pod ziemią, protest okupacyjny prowadzi 150 górników. Kilkuset dalszych okupuje zakład na powierzchni.
Żony protestujących jechały do Warszawy, chcąc spotkać się z Pawlakiem, który jednak tego dnia składał wizytę w Lublinie. Powiedział tam, że żony górników niepotrzebnie przyjechały do stolicy, bo sytuację należy rozwiązać w samej kopalni. "Przestańcie się zasłaniać kobietami, panowie" - zaapelował do działaczy związkowych.
Ostatecznie 40-50 żon górników usiadło do rozmów z przedstawicielami resortu gospodarki w centrum "Dialog". Trzy z nich pojechały na spotkanie z żoną prezydenta Marią Kaczyńską.
Przedstawiciele komitetu strajkowego z kopalni "Budryk" liczą, że podczas wizyty żon górników w Warszawie uda się wyznaczyć kolejny termin negocjacji w sprawie podwyżek płac. Chcą, by w dalszej części rozmów wziął udział przedstawiciel resortu gospodarki.
Dla tych górników z "Budryka", którzy chcą pracować, zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) przygotował w środę możliwość podjęcia pracy w trzech innych kopalniach spółki - "Krupiński", "Pniówek" i "Zofiówka". Nikt z niej jednak nie skorzystał. Górnicy mówili, że chcą pracować, ale w swojej kopalni. Żądali od zarządu, aby doprowadził do zakończenia konfliktu i umożliwił załodze podjęcie pracy. Doszło do słownych przepychanek, górnicy nie ukrywali emocji. "Ludzie chcą pracować (...) Są zdesperowani i zniecierpliwieni. Domagają się zakończenia strajku i przerwania okupacji kopalni, bo nie mogą przez to pracować i normalnie zarabiać. Jeśli sytuacja się nie zmieni mówią, że wezmą sprawy w swoje ręce" ? powiedział dyrektor ds. pracy w "Budryku" Adam Radka.
Według nadzoru górniczego, w kopalni występuje zagrożenie pożarowe, związane z przerwą w wydobyciu. W czwartek specjaliści z Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach i Głównego Instytutu Górnictwa mają pobrać na dole kopalni próbki, co pozwoli na dokładniejszą ocenę zagrożenia. Protestujący początkowo żądali wyrównania płac do średniej w JSW, do której ich kopalnia została niedawno przyłączona. Teraz odstąpili od tego postulatu i chcą zarabiać tyle, ile w najgorzej opłacanej kopalni spółki - "Krupińskim". Oznaczałoby to ok. 500 zł średniej podwyżki za ubiegły rok.
W środę protestujący wystosowali pismo, w którym zarzucili przedstawicielom JSW m.in. zrywanie wcześniej uzgodnionych porozumień. Uważają, że sami w negocjacjach wykazali wiele dobrej woli. Związkowcy uważają, że to Ministerstwo Gospodarki - choć oficjalnie dystansuje się od swojej roli w sprawie - zablokowało podpisanie porozumienia po tym jak 11 stycznia doszło do znaczącego zbliżenia stanowisk związkowców i zarządu JSW.
W opinii śląskiego socjologa prof. Marka Szczepańskiego, do przełamania impasu mogą się przyczynić mediacja osób publicznego zaufania, próba wyciszenia emocji i "krok do tyłu" obu stron konfliktu. W rozmowie prof. Szczepański wyraził opinię, że pożądane byłoby zaangażowanie się w rozwiązanie sporu ze strony najważniejszych regionalnych autorytetów: metropolity katowickiego arcybiskupa Damiana Zimonia i wojewody śląskiego Zygmunta Łukaszczyka.