Świat potrzebuje liberalizmu synergicznego
Dowolny system może być synergiczny, jeżeli opiera się na połączonych czynnikach, które - współdziałając ze sobą - umożliwiają wystąpienie większych efektów aniżeli mogą być osiągnięte jako suma rezultatów tychże czynników działających oddzielnie. W każdej gospodarce czynnikami takimi są wolny rynek oraz państwo.
Konstrukcja gospodarki światowej również składa się z rynków i państw. Wyobraźmy sobie, że państwa stanowią filary podtrzymujące tę konstrukcję na obwodzie zewnętrznym, a przestrzenie wewnętrzne wypełniają rynki umieszczone według branż na piętrach, na których corocznie dokonują się biliony różnorodnych transakcji.
A co decyduje o połączeniach między filarami a rynkowymi kondygnacjami całej budowli gospodarki światowej? Jakkolwiek wielu osobom może się to wydać nieprawdopodobne, należy zauważyć, że o tych połączeniach decydują mózgi działające na poziomie fundamentów budowli i ich wytwory w postaci makroekonomii oraz inne mózgi funkcjonujące w górnych częściach filarów jako władze państwowe i ich wytwory w postaci polityki opartej na doktrynach wytwarzanych w makroekonomii. Skoro o całej budowli decydują ludzie, którzy z natury, jak wiadomo, są omylni, więc nic dziwnego, że musiała się ona czasami zachwiać lub przechylić. Niestety jednak, przytrafiły się jej dwa rujnujące kryzysy. Ten drugi już od czterech lat trwa i skłania do dokładniejszych prac naprawczych w całej budowli, od fundamentów do górnych kondygnacji.
Głównym tworzywem intelektualnym, z którego powstała i nadal się rozwija ekonomia oraz doktryny dla polityki, jest liberalizm. Przez dwa wieki miał on postać liberalizmu klasycznego, następnie uległ, pod wpływem Wielkiego Kryzysu, przekształceniu w keynesizm, a od dekady lat 1980-tych - w doktrynę neoliberalizmu. Ten ostatni właśnie skompromitował nie tylko siebie, lecz w znacznym stopniu także liberalizm klasyczny, gdyż pragnął uchodzić za jego doskonalszą postać.
Niekiedy sądzi się, że liberalizm klasyczny opierał się wyłącznie na mechanizmie wolnego rynku, bez istotnego udziału państwa w gospodarce. Taki pogląd jest błędny. Główny klasyk liberalizmu, Adam Smith nie wyobrażał sobie funkcjonowania rynków finansowych bez regulacji państwa, uniemożliwiającej emitowanie przez bankierów pieniądza bez odpowiedniego pokrycia aktywami. Uznawał za konieczne zapobieganie przez państwo działaniom przedsiębiorstw i osób, rodzącym szkodliwe skutki dla społeczeństwa. Wśród założeń teorii wolnego handlu ujmował niezbędność posługiwania się przez państwo instrumentami protekcyjnymi w okresach zagrożenia bankructwami przedsiębiorstw o ograniczonej przenośności ich kapitału do innych dziedzin produkcji.
Początków teorii interwencjonizmu można więc doszukać się u samego Smitha. Niestety jednak, w jego teoriach wystąpiły nadmierne oczekiwania dotyczące zdolności rynków do zapobiegania zagrożeniom kryzysowym. Tę ułomność naprawił John M. Keynes, uzupełniając liberalizm klasyczny o przedsięwzięcia interwencyjne o charakterze antykryzysowym. Przywiązał jednak nadmierną wagę do interwencjonizmu socjalnego. Musiał on być duży w czasie usuwania skutków Wielkiego Kryzysu, co w znacznym stopniu ułatwiło Stanom Zjednoczonym uniknięcie faszyzmu i komunizmu. Jednakże interwencjonizm socjalny, jako rozwiązanie systemowe, powinien być zaprogramowany w zmodyfikowanej postaci. Ponieważ tak się nie stało, teoria Keynesa - zawierająca i inne niedoskonałości, w tym wadliwą konstrukcję mnożnika, pomimo poprawności samej jego idei - stała się przedmiotem ostrej krytyki oraz odrzucenia.
Po liberalizmie keynesowskim powstał neoliberalizm podbudowany doktryną Friedricha Hayeka i Miltona Friedmana, uważanych za głównych twórców neoliberalnego nurtu w teorii makroekonomii. Niektórzy ekonomiści sądzą, że w tym nurcie znalazło się więcej niż u Smitha przedsięwzięć interwencyjnych. Można się zgodzić jedynie co do samej liczby tych przedsięwzięć, które jednak miały wąski zakres i mniejsze znaczenie niż w klasycznym liberalizmie. Obaj autorzy zlekceważyli wszakże te przedsięwzięcia interwencyjne Smitha, o których mówiłem wyżej. Najważniejszą jednak wadą doktryny neoliberalnej był dogmat o zdolności gospodarki wolnorynkowej jako całości do jej samoregulacji i równoważenia się. Dogmat ten został wprawdzie podbudowany jednym z elementów teorii klasycznej, lecz stanowiącym jej mankament z powodu niedostrzeżenia przez Smitha luki popytowej, mogącej powstawać wraz ze wzrostem oszczędności. Hayek i Friedman nie tylko odrzucili wkład wniesiony przez Keynesa, lecz dokonali uogólnienia wadliwego elementu teorii klasycznej na całą sieć powiązań międzyrynkowych w gospodarce. W ten sposób zignorowali dwa nieusuwalne, lecz wymagające zneutralizowania przez interwencjonizm, czynniki kryzysogenne w gospodarce wolnorynkowej, a mianowicie lukę popytową oraz brak automatycznego mechanizmu podziału dochodu między pracę i kapitał, powodujący konflikty między rynkiem pracy a rynkiem kapitału.
W czasach liberalizmu klasycznego interwencjonizm - obejmujący pacyfikowanie buntów pracowniczych - zapewniał względnie stabilny rozwój kapitalizmu. Wielki Kryzys obnażył jednak spotęgowane działanie czynników kryzysogennych, tkwiące w sferze rynkowej oraz niedostateczną spójność między tą sferą a polityką władz państwowych. Liberalizm keynesowski obronił system gospodarki wolnorynkowej przed kompletnym upadkiem i poszerzył funkcje regulacyjne organów państwa jako filarów otaczających rynki. Umożliwił też neutralizację obu czynników kryzysogennych, lecz remedia w nim występujące zostały w USA w okresie pokryzysowym przedawkowane zarówno jako interwencjonizm opiekuńczy oraz jako sposób na napędzanie wzrostu za pomocą nadmiernych emisji pieniądza kredytowego.
Neoliberalizm głoszący, że gospodarka jako całość może się sama regulować i równoważyć prowokował państwa do stosowania interwencjonizmu wadliwego lub nie stosowania żadnego. Rynki finansowe natomiast prowokował, aby korzystały z samowoli, pozbywając się dwu ostatnich spośród trzech głównych zasad definicyjnych rynku, tj.: 1) wielości uczestników, 2) możliwości konkurowania ich ze sobą oraz 3) kształtowania się ceny rynkowej bez jej zniekształcania indywidualnego lub w zmowie z innymi uczestnikami. Neoliberalizm umożliwił więc odłączenie kondygnacji światowych rynków finansowych od państw jako filarów, a my musimy się już zastanawiać jak wysoko może górna kondygnacja poszybować ponad filarami i co zrobi potem?
Po tym jak dyrektor Instytutu Obywatelskiego, J.Makowski, obwinił neoliberalizm o to, że nas tresował przez ostatnie 20 lat ("Rz." 26.04.11), a następnie oświadczył: "Przez ostatnie 20 lat ćwiczyliśmy młodych w posłuszeństwie wobec neoliberalnego dogmatu, że państwo to wróg"("G.W."05-06.11.11), możemy przypuszczać, iż neoliberalizm i u nas, a nie tylko w USA, ma się ku końcowi. Gdy ponadto uwzględnimy polemikę redaktorów J.Żakowskiego i M.Czecha ("G.W." 24.10.11 oraz 25.10.11), z której dowiadujemy się, że skrajny neoliberalizm zbankrutował oraz że "rząd Tuska częściowo wyzwolił się z liberalnej mantry", możemy stwierdzić, iż sam neoliberalizm już nam chyba szkodzić nie będzie mógł.
Ale wisi jednak nad nami zagadkowy twór, jakiego jeszcze świat nie oglądał, który pozostał po neoliberalizmie. Składa się on ze zdeformowanych przez monopole spekulacyjne rynków finansowych oraz agencji ratingowych. Konglomerat ten unosi się nad światem i co parę tygodni ogłasza np.: "Od jutra państwo X uznamy za takie, które może być niezdolne do spłacania swoich długów!". Przekazanie takich informacji musi nieuchronnie generować przedsięwzięcia uczestników giełd i innych podmiotów, mające charakter szkodliwy nie tylko dla tego państwa, lecz i innych państw z nim powiązanych.
Gdyby się okazało, że tym X-em będzie nasze państwo, powinniśmy sobie przypomnieć nauki medialne ogłaszane z samej głębi fundamentowej doktrynalnego neoliberalizmu, że rynki finansowe mogą dokonywać weryfikacji państw, a nie tylko jakichś bankrutujących firm. Mogą też - jeśli zechcą - pozwalać wielkim spekulantom na wytwarzanie bąbli oraz wpadać pod ich wpływem rano w bessę, a wieczorem w hossę lub po prostu wariować. Potwierdził to z nieukrywanym żalem i wyrazem bezsilności na twarzy sam prezydent Nicolas Sarkozy w czasie konferencji G20 w Cannes, mówiąc, że mamy sytuację w której jeden człowiek może trząść całą giełdą (w domyśle: jeden z odwracalnych monopolistów giełdowych, których w odróżnieniu od zwykłych graczy nazywających samych siebie spekulantami, zaproponowałem nazywać inwersopolami, jako potentatami mogącymi zamieniać giełdy w pseudorynki (patrz: M.Guzek, Makroekonomia i polityka po neoliberalizmie. Oficyna Wydawnicza Uczelni Łazarskiego, Warszawa 2011).
Powstaje pytanie, jaki liberalizm może ratować nas i świat przed takim tworem ponadpaństwowym? Proponuję odpowiedź: liberalizm synergiczny, zapewniający komplementarność między wolnymi rynkami - z przywróconą zdolnością osobno każdego z nich do samoregulacji - a państwami. To właśnie prawidłowy interwencjonizm, uzupełniający sferę rynkową , może zagwarantować równoważenie się całej gospodarki, nie tylko krajowej, lecz i światowej, czego nie był zdolny zapewnić dogmat neoliberalny. Zarys takiego liberalizmu naszkicowałem w cytowanej książce. W warunkach liberalizmu synergicznego chwiejące się gmaszysko gospodarki światowej mogłoby odzyskać trwałą równowagę, po umożliwieniu rynkom finansowym powrotu z przestrzeni wirtualnej do gospodarki realnej.
Czytaj również:
Ucieczka od przyszłego kryzysu światowego
Zniekształcili liberalizm Adama Smitha
Marian Guzek, autor jest profesorem ekonomii w Uczelni Łazarskiego w Warszawie.