Tusk: Przed nami decyzja, czy chcemy przystąpić do euro
- Polska musi podjąć decyzję, czy chce przystąpić do strefy euro - oświadczył w czwartek w Brukseli premier Donald Tusk. Zapowiedział, że będzie przekonywać do tego wszystkich partnerów w kraju, ale decyzja o przyjęciu wspólnej waluty nie jest kwestią miesięcy.
- Przed nami podjęcie decyzji, czy będziemy chcieli być częścią tego serca Europy, jaką będzie unia wokół osi gospodarczo-finansowej, gdzie wspólna waluta jest rdzeniem, czy też będziemy raczej państwem peryferyjnym z własną walutą - mówił Tusk przed rozpoczęciem szczytu UE.
Oświadczył, że jest absolutnie zdeterminowany, by przekonywać wszystkich partnerów w kraju, że Polska bezpieczna to Polska w samym centrum Europy. - Jeśli chodzi o termin przystąpienia polski do euro to wiadomo, że nie chodzi o najbliższe miesiące - zastrzegł szef rządu.
- Aby Polska mogła wejść do strefy euro, potrzebny jest szerszy konsensus niż tylko koalicji rządowej; wcześniej musi zostać wykonana analiza konstytucyjna, czy możemy przystąpić do wspólnej waluty bez zmiany ustawy zasadniczej - powiedział Tusk.
- Bardzo trudno byłoby mi sobie wyobrazić wejście do strefy euro czy podjęcie decyzji o tym, czy jesteśmy w środku, czy na zewnątrz, w atmosferze konfliktu i takich rozmaitych interpretacji. Tu (potrzebny jest) jakiś szerszy konsensus niż PO plus ktoś jeszcze - oświadczył w czwartek w Brukseli szef rządu.
Jak zapowiadał, jeszcze przed podjęciem decyzji trzeba będzie przeprowadzić analizę naszej sytuacji konstytucyjnej, czy do przystąpienia do strefy euro trzeba zmiany ustawy zasadniczej, czy nie.
- To, co jest prawdziwą istotą problemu, to decyzja polityczna, a ta wymaga według niektórych zmiany konstytucji, a według niektórych nie - podkreślił.
- - - - - -
- W Brukseli rozpoczął się w czwartek szczyt UE poświęcony dalszej integracji unii walutowej. Państwa spoza euro, które widzą swą przyszłość w tzw. pierwszej prędkości UE, stoją przed dylematem, czy wejść do otwartych dla nich inicjatyw jak np. nadzór bankowy.
Euroland ma się dalej integrować, bo trwający od ponad trzech lat kryzys finansowo-gospodarczy w UE ujawnił braki w koordynacji polityk gospodarczych i budżetowych oraz ogromne różnice w konkurencyjności krajów. Ale w niektórych państwa spoza euro, np. w Polsce, wywołuje to obawy o dalszy podział UE na Europę dwóch prędkości.
Debata na szczycie opiera się na propozycjach przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana van Rompuya zawartych w tzw. mapie drogowej "ku prawdziwej unii walutowej i gospodarczej", która szczegółowo opisuje kalendarz kolejnych etapów zacieśniania unii walutowej. Na najdalej idącą propozycję stałego budżetu eurolandu, który łagodziłby szoki kryzysowe w strefie euro, nie ma w tej chwili zgody m.in. Berlina.
Najbardziej konkretną propozycją, która ma największe szanse na realizację, jest więc tzw. unia bankowa, która ma przeciąć "błędne koło" powiązania długów państw z długami banków i sprawić, by to nie podatnicy, ale same banki ponosiły koszty swych ryzykownych działań.
Postęp w tej sprawie umożliwiło przełomowe porozumienie nad ranem w czwartek ws. wspólnego nadzoru bankowego, umieszczonego w Europejskim Banku Centralnym, nad największymi bankami w eurolandzie. Następnym krokiem, który UE ma uczynić już w przyszłym roku, ma być wspólny system likwidacji banków (tzw. resolution mechanism), by w sposób wspólny i jednolity restrukturyzować i w uporządkowany sposób likwidować banki. Następnym krokiem będzie wspólny system gwarancji depozytów.
Obie te inicjatywy (nadzór i resolution mechanism) są otwarte dla 10 państw spoza euro. - Zapraszamy państwa spoza euro do wejścia (do mechanizmu nadzoru), to byłoby w interesie Europy, ale decyzja należy do tych państw - mówił w czwartek komisarz ds. walutowych Olli Rehn. A szef eurogrupy, premier Luksemburga Jean-Claude Juncker powiedział, że decyzji zainteresowanych krajów można oczekiwać już wciągu kilku godzin, czyli na szczycie UE.
Spośród 10 państw UE nie będących członkami strefy euro, Wielka Brytania z góry wykluczyła udział we wspólnym nadzorze, a Szwecja i Czechy zadeklarowały w środę, że na razie nie wchodzi to w grę. Polska nie deklaruje się ostatecznie w tej sprawie. Premier przed szczytem zapowiadał, że przeprowadzi konsultacje w kraju.
Zgodnie z projektem wniosków ze szczytu, przywódcy UE decyzję w sprawie wywołującej największe kontrowersje, czyli centralnego budżetu eurolandu, podejmą dopiero po wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku. Pomysł storpedowała największa gospodarka i płatnik w UE: Niemcy, które są nieskore przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi do składania kolejnych zobowiązań finansowych.
Niemiecka kanclerz Angela Merkel mówiła w czwartek rano w Bundestagu, że może sobie wprawdzie wyobrazić ograniczone i tymczasowe wsparcie finansowe działań służących poprawie konkurencyjności krajów UE. - Ale nie może to służyć za pretekst do tworzenia nowych stałych źródeł finansowania - podkreśliła.
W projekcie wniosków ze szczytu pozostała natomiast propozycja tzw. "kontraktów", jakie z instytucjami unijnymi kraje euro zawierałyby na realizację reform strukturalnych. Szczegółową propozycje w tej sprawie KE ma przedstawić w 2013 roku. Jak sygnalizował już jej szef Jose Barroso, kraje euro, które podpiszą kontrakty, dostawałyby finansowe wsparcie na wspieranie pilnych potrzeb, np. na rynku pracy (chodzi np. o środki na zasiłki dla bezrobotnych, gdyby właśnie w wyniku tych trudnych reform nagle wzrastało w kraju bezrobocie - PAP).
Kontrakty mogłyby zawierać nie tylko kraje eurolandu, ale też spoza euro. Polskie źródła dyplomatyczne powiedziały w środę, że Warszawa najpewniej wejdzie do tej inicjatywy, choć niewiele to w przypadku Polski zmieni, bo nasz kraj nie ma nierówności makroekonomicznych, dla których ten instrument ma być wymyślony. - Chodzi o to, by zapobiegać podziałowi UE i mieć oko na to, co się dzieje w strefie euro - powiedział dyplomata.
Sprawdź bieżące notowania walut na stronach Biznes INTERIA.PL