"Własna waluta nie jest cudownym lekiem na kryzys". Marek Belka, były prezes NBP: Mieliśmy, ja też, takie złudzenie
Opowieści Adama Glapińskiego o "imperialnych zakusach Niemiec" w kontekście wejścia Polski do strefy euro to wierutne bzdury. Niemcy nie naciskają na przyjęcie euro przez Polskę, ale własna waluta nie jest cudownym lekiem na kryzys - ocenia prof. Marek Belka, były premier i były prezes NBP w rozmowie z Interią Biznes
- Euro trzeba przyjąć gdy będzie to możliwe i korzystne - podkreśla prof. Marek Belka.
- Wskazuje także, że koszt rezygnacji z pieniędzy z KPO będzie dla nas "horrendalny"
- "Dziś złoty nie ma cudownej właściwości obrony przed kryzysem"
- Euro trzeba przyjąć gdy będzie to możliwe i korzystne. Możliwe to dziś w Polsce nie jest ze względów prawnych, ale także dlatego że bardzo nam daleko do spełnienia kryteriów przystąpienia do strefy euro. Poglądy na to czy byłoby to korzystne - ewoluują. Własna waluta pozwala prowadzić bardziej elastyczną politykę pieniężną, lepszą niż płynęłaby z Frankfurtu. Tak było przez wiele lat, ale to się zmieniło. Dziś nasza polityka pieniężna jest - nie ukrywam - w rozsypce, a polityka Europejskiego Banku Centralnego, mimo problemów, które i tam mają miejsce, jednak prowadzi do inflacji znacznie mniejszej i takiej, która - w pewnej perspektywie - obniży się znacznie szybciej niż w Polsce - mówi prof. Marek Belka.
- Adam Glapiński mówi że "kurs złotego jest głównym zderzakiem różnych procesów. Gdybyśmy nie mieli własnej waluty, tym zderzakiem byłby wzrost bezrobocia i spadek aktywności gospodarczej". Tyle że nigdy dotąd tak się nie zdarzyło! Wiele krajów w naszej części Europy przyjęło euro i takie zjawisko nigdzie nie nastąpiło. Korzyścią dla przedsiębiorców byłby tańszy kredyt, podobnie jak dla osób, które mają kredyty hipoteczne. Mieliśmy, ja też, złudzenie że posiadanie własnej waluty może nas bronić w sytuacjach kryzysowych - najczęściej podaje się przykład roku 2008 i ówczesnego kryzysu finansowego. Złoty wtedy bardzo się osłabił, co pomogło utrzymać rentowność polskiej produkcji na eksport, a po kilku miesiącach wrócił do poprzedniego poziomu. Zapomnieliśmy że wcześniej, w latach 2006-2008, nastąpiło bezprecedensowe wzmocnienie złotego. To była swoista bańka spekulacyjna, która pod wpływem globalnego kryzysu - pękła. To się już nigdy nie zdarzy, dziś złoty nie ma cudownej właściwości obrony przed kryzysem - tłumaczy.
- Nie należy krytykować prezesa Glapińskiego za to, że wypowiada się na temat wejścia do strefy euro. Szef NBP powinien mieć istotny głos w tej kwestii. Czym innym jednak są "argumenty", którymi posługuje się Adam Glapiński - mówi o jakichś "imperialnych zakusach" Niemiec, o tym że "Polska straci suwerenność"... Te wypowiedzi są zaprawione wierutnymi bredniami - o to mamy pretensje. Wolałbym żeby prezes Glapiński wypowiadał się bardziej merytorycznie - dodaje były prezes NBP.
- Prezes NBP mówi że Donald Tusk chce obalić rząd, wprowadzić w Polsce euro i w nagrodę wrócić do Brukseli - to wierutne bzdury. Nawiasem mówiąc Adam Glapiński twierdzi, że słyszał takie rzeczy na spotkaniach bankowców centralnych w Bazylei, gdzie mieści się Bank Rozliczeń Międzynarodowych, swoisty "bank banków centralnych". Zapewniam, że o takich rzeczach tam się nie dyskutuje. Myślę że po tych wypowiedziach prezesa Glapińskiego jego koledzy z innych banków będą patrzeć na niego zdziwionymi oczami, puszczając do siebie oko, to bzdura po prostu. Nigdy nie spotkałem się z sytuacją by Niemcy naciskały na Polskę by weszła do strefy euro. Oczywiście obiektywnie byłoby to w ich interesie, oznaczałoby polityczne i gospodarcze wzmocnienie strefy euro, choć biorąc pod uwagę aktualne rozedrganie polskiej gospodarki to stabilności do eurolandu raczej byśmy nie wznieśli - komentuje prof. Marek Belka.
- Jest nadzieja, że rząd znajdzie na rynku pieniądze potrzebne polskiej gospodarce, ale koszty takiej pożyczki będą horrendalne, dziś to 7 proc. rocznie, a może być więcej, nasz puchnący dług publiczny jeszcze się powiększy. Tymczasem pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy to subsydia, podarunki, a kilkanaście miliardów zawartych w nim pożyczek ma oprocentowanie... zero, w dodatku spłacalibyśmy je w latach 2038-2058. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić by rząd PIS tak bardzo przejmował się sytuacją gospodarczą za kilkanaście lat, skoro nie interesuje ich to, co będzie za pół roku. To ogromna strata, także dlatego że to pieniądze na inwestycje, nie można ich po prostu rozdać, rozrzucić z helikoptera w postaci przedwyborczych prezentów - to pieniądze na transformację energetyczną, transformację cyfrową i w ogóle wszelkie zmiany, które już w niedalekiej przyszłości mogą zwiększyć tempo naszego wzrostu gospodarczego. Mówiąc że "środki z KPO to nie jest nasze być czy nie być" premier Morawiecki wypowiada się ad hoc - skoro pieniędzy i tak nie ma, to powiedzmy że nie są potrzebne. A to nieprawda - zauważa.
- "Podatek Belki" przetrwał już sześć kolejnych osób na stanowisku premiera, jego nazwa mogłaby już więc wypłowieć, dziś powinien nosić dumną nazwę "podatku Morawieckiego". Składa się z dwóch elementów - podatku od oszczędności, które rzeczywiście są niewielkie, a przy dużej inflacji stają się tak naprawdę ujemne, można więc powiedzieć że ten podatek jest bardzo wysoki oraz z podatku od dochodów z giełdy. Niewielu inwestorów potrafi na niej dziś zarobić, ale jeśli już zarobią, muszą oddać 19 proc. W Ministerstwie Finansów mówi się dziś o zmianach w tym podatku - ostrzegam, że dla inwestorów będzie to oznaczało raczej wzrost opodatkowania - i to radykalny - a nie jego spadek czy likwidację - podsumowuje.
Rozmawiał Wojciech Szeląg