Prognozy walutowe. Złoty odzyska siłę
Z przygotowanej przez Bloomberga mediany prognoz szeregu dużych zagranicznych instytucji finansowych wynika, że obserwowane od kilku dni osłabienie złotego nie przerodzi się w trwałą tendencję. Nie tylko nasza waluta, ale także waluty innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej (forint i korona) powinny w nadchodzących kwartałach umocnić się względem euro.
Od połowy zeszłego tygodnia do dziś euro i dolar podrożały o 7-8 groszy, a frank i funt o 10 groszy. Dziś po południu euro kosztowało 4,51 zł, dolar - 3,72 zł, frank - 4,14 zł, a funt - 5,25 zł.
Złotego osłabiła ubiegłotygodniowa deklaracja prezesa NBP Adama Glapińskiego o przewidywanym przez niego długoterminowym podtrzymywaniu niskich stóp procentowych, a dolara wzmacniają spekulacje, że dziś wieczorem (czasu polskiego) amerykańska Rezerwa Federalna (Fed) dokona jakiegoś wyłomu w łagodnej polityce pieniężnej. Większość ekonomistów prognozują jednak, że w tym miesiącu Fed nie zmieni dotychczasowego kursu, a z kolei nasz NBP stanie przed koniecznością podnoszenia stóp szybciej, niż wynika to z deklaracji prezesa.
Bloomberg przewiduje, że w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy nastąpi aprecjacja walut krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Wynikać to będzie przede wszystkim z napływu kapitału na te niedowartościowane i nieco zapomniane przez ostatnią dekadę rynki. W raporcie Bloomberga czytamy, że za euro w trzecim kwartale 2021 roku będzie się płaciło 4,48 zł, a w ostatnim kwartale przyszłego roku - 4,39 zł. Prognoza dla dolara w tym samym przedziale czasu pokazuje spadek z 3,73 do 3,58 zł.
Eksperci Capital Economics przewidują, że waluty Polski, Czech i Węgier zyskają na globalnym ożywieniu gospodarczym i na apetycie inwestorów na ryzyko. "Banki centralne we wszystkich trzech krajach podniosą stopy procentowe w 2023 roku, czyli wcześniej niż zrobi to EBC. W związku z tym przewidujemy, że wszystkie trzy waluty będą zyskiwać na wartości względem euro. Nasze prognozy na koniec 2023 roku to euro po 340 forintów, 24 korony i 4,25 złotego" - czytamy w raporcie Capital Economics.
Niektórzy światowi inwestorzy spodziewają się, że dziś Fed zaniepokojony 5-procentową amerykańską inflacją lekko zaostrzy kurs w polityce monetarnej. Takim sygnałem mogłaby być sugestia odejścia od polityki zerowych stóp procentowych lub zapowiedź ograniczenia programu skupu obligacji, czyli "dodruku pieniądza". Ten ostatni jest rzeczywiście bardzo duży, bo wynosi 120 miliardów dolarów w skali miesiąca.
Wielu ekspertów zakłada jednak, że Fed nie zdecyduje się dzisiaj na żadne wyraźne deklaracje, a prezes Jerome Powell będzie pytany głównie o to, jakie dane z gospodarki USA mogłyby sprawić, że jego instytucja zmieni zdanie - na przykład, jak długo inflacja musiałaby pozostać powyżej celu banku centralnego. "Federalny Komitet Otwartego Rynku nie zacznie operacji ograniczenia skupu aktywów na najbliższym posiedzeniu. Spodziewamy się pierwszych takich działań w sierpniu lub wrześniu" - czytamy w raporcie Goldman Sachs.
Lee Sue Ann, ekonomistka w UOB Group, uważa, że dyskusja o taperingu (zmniejszaniu skupu obligacji) rozpocznie się dopiero pod koniec tego lub na początku przyszłego roku. I dodaje, że Fed utrzyma stopy procentowe na obecnym poziomie przynajmniej do 2023 roku.
W polskiej Radzie Polityki Pieniężnej nastroje są podobne do panujących w amerykańskim banku centralnym - "gołębie" mają ciągle wyraźną przewagę nad "jastrzębiami". Za kontynuowaniem łagodnego kursu preferowanego przez prezesa NBP opowiada się m.in. Grażyna Ancyparowicz, która podkreśla, że inflacja w Polsce wynosząca 4,7 proc. nie wynika ze źródeł monetarnych. Jej zdaniem, spekulacje na temat podnoszenia stóp przez RPP są teraz całkowicie nieuzasadnione, bo trzeba poczekać co najmniej do lipcowej projekcji PKB i inflacji. Ewentualne zacieśnianie polityki pieniężnej z lipcową projekcją wiąże także prezes Glapiński.
Jednak inflacja rzędu 4,7 proc. to wskaźnik o 1,2 proc. powyżej celu inflacyjnego wraz z korytarzem bezpieczeństwa wyznaczonym przez NBP. Głównie dlatego "gołębie" z RPP coraz głośniej upominają się o zaostrzenie polityki monetarnej. Z postulatem przeprowadzenia sygnalnej podwyżki stóp procentowych występuje Eugeniusz Gatnar, a Łukasz Hardt mówi, że stopa referencyjna już teraz powinna być wyższa o co najmniej 15 punktów bazowych.
- Potrzebna jest sygnalna podwyżka stopy referencyjnej. I dodam jeszcze jedno: im później nastąpi normalizacja polityki pieniężnej NBP, tym prawdopodobnie jej skala będzie musiała być większa. Lepiej wcześniej zareagować i podnieść mniej" - powiedział Łukasz Hardt z rozmowie w Tok FM.
Jego zdaniem, gdyby wcześniej RPP w sposób sygnalny zareagowała na bardzo szybko rosnącą inflację, to teraz Rada byłaby w dużo bardziej komfortowej sytuacji, bo mogłaby wiarygodnie komunikować, że "mamy bardzo niestandardową sytuację popandemicznej odbudowy i wysokiej inflacji, ale tolerujemy skok cen, bo czasy są szczególne". - Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony NBP w najbliższym czasie może prowadzić do ryzyka odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych. A od tego jest prosta droga do trwale podwyższonej inflacji" - podsumował Hardt.
Analitycy Santander Banku są zdania, że "mimo pozornie gołębiej retoryki prezes Adam Glapiński przygotowuje rynek na normalizację polityki pieniężnej". Zwracają uwagę na deklarację szefa NBP, że na politykę monetarną mogłyby wpłynąć prognozy jego instytucji wskazujące na silny wzrost PKB w kolejnych latach przy jednoczesnym trwałym przekroczeniu celu inflacyjnego NBP na skutek wzrostu popytu i utrzymującego się mocnego rynku pracy.
Ekonomiści Santander Banku nie wykluczają, że warunki do podniesienia stóp procentowych mogłyby powstać już w listopadzie tego roku. Dokładnie taką samą datę podaje Rafał Benecki z ING. Jak podkreśla, by rozpocząć normalizację polityki pieniężnej, NBP musi zobaczyć trwałe ożywienie PKB i presję inflacyjną.
Jacek Brzeski
***