To nie jest lokata na trudne czasy? Ulubieniec inwestorów mocno traci
Bitcoin jest teraz o jedną czwartą tańszy niż w styczniu, gdy ustanawiał cenowy rekord wszech czasów. Rynek jest rozczarowany bardzo skromną wersją państwowej rezerwy bitcoinowej, na którą zdecydował się Biały Dom. Inwestorzy kryptowalutowi z niepokojem reagują także na wojny handlowe inicjowane przez prezydenta USA.
- Strategiczna Rezerwa Bitcoina powstała, ale rząd USA nie będzie aktywnie skupował tokenów, a jedynie poprzestanie na ich konfiskatach w ramach ścigania przestępstw;
- Niektórzy komentatorzy ostrzegają, że gdyby państwo amerykańskie występowało w roli inwestora na rynku kryptowalut, to brałoby udział w pompowaniu bańki spekulacyjnej;
- W jednej z najbardziej czarnych prognoz przewidywane jest cofnięcie się kursu bitcoina poniżej 60 tysięcy dolarów. Taki ruch prawdopodobnie wywołałby panikę i dalszy gwałtowny spadek ceny.
Notowania bitcoina na przełomie lutego i marca to prawdziwy rollercoaster. Ostatni tydzień lutego pierwsza kryptowaluta świata zaczynała ceną w granicach 99 tysięcy dolarów, a kończyła na poziomie 80 tysięcy. W pierwszej dekadzie marca kurs bitcoina znów falował - dwa razy przekraczał pułap 90 tysięcy dolarów, by w przerwach między tymi szczytami tracić po kilkanaście tysięcy.
Przyczyny wzlotów i upadków były dosyć łatwe do zdefiniowania. Token taniał w momentach, gdy prezydent USA ogłaszał kolejne podwyżki taryf celnych. Dodajmy, że dla wielu komentatorów był to dowód, że kryptowaluta nie jest już odseparowana od rynków globalnych i każdy poważniejszy kryzys gospodarczy może mieć na nią negatywny wpływ.
Wzrosty notowań bitcoina następowały przeważnie wtedy, gdy rynek odzyskiwał wiarę, że Donald Trump dotrzyma obietnicy wyborczej i stworzy strategiczną rezerwę bitcoinową. Ostatnie dni przyniosły spadek ceny "monety" nawet poniżej 80 tysięcy dolarów. Okazało się bowiem, że co prawda rezerwa powstanie, ale państwo nie będzie aktywnie skupowało tokenów, a jedynie poprzestanie na ich konfiskatach w ramach ścigania przestępstw. W dodatku jak na razie nie potwierdzają się pogłoski, że administracja waszyngtońska ma zamiar znieść lub obniżyć podatki od transakcji bitcoinowych.
Tym samym osłabła wiara inwestorów w to, że Donald Trump będzie wielkim stronnikiem kryptowalut i w pełni zintegruje je z tradycyjnym systemem finansowym. Tu trzeba przypomnieć, że w styczniu bitcoin - tuż przed inauguracją obecnej prezydentury - przekroczył cenową granicę 109 tysięcy dolarów i ustanowił rekord wszech czasów.
Prezydent USA ustanowił Strategiczną Rezerwę Bitcoina i amerykański Zapas Aktywów Cyfrowych, składający się z altcoinów, czyli tokenów innych niż bitcoin. Środowisko kryptowalutowe ma do tych instytucji kilka zastrzeżeń. Wątpliwości budzi chociażby fakt, że rezerwę powołano na podstawie rozporządzenia wykonawczego, a nie ustawy przyjętej przez Kongres. Rozporządzenie wykonawcze jest bardziej podatne na zmiany, bo można je cofnąć kolejnym rozporządzeniem.
"Strategiczna Rezerwa Bitcoina zostanie skapitalizowana bitcoinami będącymi własnością Departamentu Skarbu, które zostały skonfiskowane w ramach postępowania karnego lub cywilnego" - czytamy w oficjalnym oświadczeniu. Innymi słowy, wszelkie instytucje państwowe ulokują w jednym miejscu wszystkie zarekwirowane do tej pory bitcoiny.
Szacuje się, że agendy rządu federalnego dysponują pulą około 200 tysięcy "monet". David Sacks, który doradza Białemu Domowi w sprawie kryptowalut, oświadczył ostatnio, że rząd USA w ciągu ostatnich 10 lat popełniał błędy. Sprzedał w tym czasie 195 tysięcy bitcoinów za 366 milionów dolarów. Dziś ten zasób byłby wart kilkanaście miliardów dolarów.
Rynek jest przekonany, że państwowa rezerwa będzie zwiększała swoje zasoby tylko w wyniku konfiskaty "coinów" odbieranych przestępcom. Istnieje furtka, która umożliwia skupowanie tokenów na otwartym rynku, ale została słabo uchylona. "Sekretarze Skarbu i Handlu są upoważnieni do opracowywania neutralnych dla budżetu strategii pozyskiwania dodatkowych bitcoinów, pod warunkiem, że strategie te nie będą wiązać się z dodatkowymi kosztami dla amerykańskich podatników" - czytamy w oświadczeniu.
Istotą powyższej decyzji jest rygorystyczna reguła unikania zakupów za publiczne pieniądze. Środowisko kryptowalutowe musi więc zadowolić się deklaracją, że Stany Zjednoczone nie sprzedadzą aktywów zdeponowanych w Strategicznej Rezerwie Bitcoina. Nie będzie natomiast kupowania tokenów na rynku, analogicznego do gromadzenia złota przez banki centralne.
W ten sposób bitcoin nie zyska wiarygodności takiej, jaką mają tradycyjne waluty. Wielu ekonomistów od dawna stawia pytanie, czy Trump - skoro tak bardzo zależy mu na sile dolara - powinien popierać pomysł gromadzenia rezerwy kryptowalutowej konkurencyjnej dla waluty Amerykanów. Przytaczany jest też argument, że gdyby państwo amerykańskie występowało w roli inwestora na rynku kryptowalut, to brałoby udział w pompowaniu bańki spekulacyjnej, której pęknięcie przyniesie wszystkim straty.
Utworzenie przez prezydenta USA Zapasu Aktywów Cyfrowych, składającego się z altcoinów, czyli tokenów innych niż bitcoin, nie ma dla rynku kryptowalut większego znaczenia. Tu też chodzi o "monety" będące własnością Departamentu Skarbu, a skonfiskowane w postępowaniach karnych i cywilnych. W tym wypadku rząd federalny będzie mógł sprzedać część altcoinów z "magazynu" na podstawie zgody Sekretarza Skarbu. Biały Dom podkreśla, że "rząd nie będzie nabywał żadnych dodatkowych tokenów do amerykańskiego Zapasu Aktywów Cyfrowych poza tymi uzyskanymi w drodze postępowania o przepadek mienia".
Nie ulega wątpliwości, że kryptowaluty ciągle nie budzą zaufania na rynkach finansowych. Pod koniec lutego tego roku Bank of America zapytał profesjonalnych zarządzających, które aktywo będzie najlepiej zachowywać się, gdy dojdzie do wybuchu globalnej wojny celnej. Aż 58 proc. ankietowanych wskazało na złoto, na drugim miejscu w rankingu znalazł się amerykański dolar, a na trzecim 30-letnie obligacje skarbowe USA. Bitcoin zyskał tylko 3-procentowe poparcie.
Niektórzy komentatorzy rynku aktywów cyfrowych nadal są optymistami co do przyszłych notowań bitcoina, ale nie kryją też zaskoczenia ostatnimi spadkami jego ceny. "Spodziewałem się nowych rekordów wszech czasów. Luty miał być kolejnym miesiącem hossy, ale zamiast tego dostaliśmy niespodziewaną korektę" - oświadczył analityk znany jako Plan B.
Jego zdaniem, inwestorów z całą pewnością zniechęciła do rynku jedna z największych w historii kradzież "coinów". Cyberprzestępcy z Korei Północnej włamali się do systemów giełdy Bybit. Łupem hakerów padły kryptowaluty o wartości 1,4 miliarda dolarów. Plan B twierdzi, że bitcoin wciąż jest powyżej fundamentalnego wsparcia, które występuje na poziomie 74 tysięcy dolarów. "Dopóki cena jest wyższa od tej wartości, rynek byka trwa" - oznajmił analityk.
Arthur Hayes, były dyrektor giełdy BitMEX, twierdzi, że bitcoin może przetestować poziom 75 tysięcy dolarów. W lutym mówił, że istnieje prawdopodobieństwo spadku w okolice 70 tysięcy, jeśli duże fundusze hedgingowe zaczną wycofywać się z bitcoinowych ETF. Hayes w dłuższej perspektywie spodziewa się jednak efektownej hossy kryptowalutowej. Na końcu wieloletniego cyklu widzi cenę w wysokości nawet 250 tysięcy dolarów.
Analityk rynku kryptowalut Ali Martinez jest zdania, że bitcoin znalazł się między oporem na poziomie 98 081 dolara a wparciem wynoszącym 59 882 dolary. "Zejście poniżej tego progu mogłoby stać się poważnym problemem. Taki ruch prawdopodobnie wywołałby panikę i dalszy gwałtowny spadek ceny" - prognozuje Ali Martinez.
Jacek Brzeski