Czyta się to z przyjemnością, bo wiele w tym prawdy. Jednak wysyp artykułów chwalących Polskę z perspektywy mniej lub bardziej fikcyjnych (być może w niektórych przypadkach zupełnie niefikcyjnych) zagranicznych postaci kojarzy mi się z uporczywą potrzebą dowartościowywania się. A stąd niedaleko do kompleksu niższości. Pobrzmiewa to też w sloganie o dwudziestej największej gospodarce świata. To znowu prawda, choć według wielu kluczowych wskaźników dotyczących dostępu do usług społecznych, innowacyjności, systemu podatkowego czy edukacji lądujemy na szarym końcu europejskiej ligi. Tego już zagraniczny turysta nie zdąży zauważyć, a polscy politycy przykryją sloganami.
"Korea Północna Afryki". Odwiedza ją kilkadziesiąt ludzi miesięcznie
Rzecz jasna - to, że w świecie utrwala się pozytywny stereotyp na temat Polski, jest dla nas korzystne. Jeszcze tak naprawdę nie wiadomo, co konkretnie ma z tego wynikać (bardzo przydałoby się na przykład umocnienie pozycji w dużej międzynarodowej polityce), ale potencjalnie jest dobrze.
Mocne uznanie dla naszych polskich osiągnięć usłyszałem kilka dni temu w Erytrei, od Pana Tekeste. Pan Tekeste prowadzi w stolicy Erytrei, Asmarze, firmę turystyczną. Raczej nie jest tak, że z nadmiaru pracy nie wie, w co najpierw ręce włożyć, bo takich agencji turystycznych jest w Asmarze kilka, o ile nie kilkanaście. Turystów przybywa zaś do tego kraju w Rogu Afryki miesięcznie kilkudziesięciu. Pan Tekeste twierdzi, że przeciętnie 75 na miesiąc. Od kogo innego słyszę, że może 50. W każdym razie udział Pana Tekeste w tym rynku to 5-6 turystów miesięcznie. A zatem to wspaniałe miejsce na ziemi dla kogoś, kto źle znosi przejawy masowej, zorganizowanej i dewastującej środowisko turystyki.
Erytrea też jest przedmiotem stereotypu, takiego jak Polska, tylko że o zgoła odmiennej treści. Stereotyp mówi, że to kraj skrajnie niebezpieczny, a ponadto izolowany od reszty świata. Filmy na You Tube krzyczą tytułami: Korea Północna Afryki!
Ale to bzdury. Owszem, kraj jest specyficzny. Pan Tekeste orientuje się, co się dzieje w świecie, bo czytuje The Economist. Nie może go jednak kupić u siebie. A nieczęsto lata się na zakupy do Kairu lub Jeddah w Arabii Saudyjskiej, bo tanie takie przeloty nie są, a poza tym potrzebne jest zezwolenie na wyjazd.

Dlatego też z Warszawy zabrałem najnowszy numer oraz kilka starych, uprzedzon przez Piotra, dobrze poinformowanego przyjaciela-globtrotera, który zawitał do Erytrei przede mną.
Tak więc nie jest Erytrea krajem normalnym. Swoją drogą, normalność to słowo tracące użyteczność - nie jestem pewien, czy na przykład Stany Zjednoczone to dziś kraj normalny - ale nazywać ją Koreą Północną Afryki to brednie.
Erytrea. Kraj, w którym internet do rzadkość. "Jest jak jest"
Fakt, nie ma tu internetu. Co sprawia, że gdy Erytrejczycy gromadzą się w kawiarniach Asmary, to naprawdę w tym celu, by rozmawiać przy kawie. Nikt nie patrzy w telefon czy nie sprawdza, co się w nim wydarzyło. Wydarza się tylko i wyłącznie spotkanie. To przesympatyczny widok.
Są miejsca przypominające kafejki internetowe (pamiętamy je z podróży jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, potem świat się zdigitalizował kompletnie i internet cafés zniknęły). Można tam kupić dostęp do internetu, ale tylko do Gmaila i Instagrama. Strony www mi się nie ładowały. Komunikatory, takie jak Whatsapp czy Telegram, są trwale zablokowane.
Ale z tym internetem, czyli kwestią izolacji Erytrei, sprawa nie jest aż tak jednoznaczna.
Jadę z Asmary, położonej na wysokości 2400 m.n.p.m. (w nocy marznę w hoteliku Africa Pension, ale spanie w dawnej włoskiej willi, która mogłaby stać w Portofino, jest tego warte), do Massawy, portu nad Morzem Czerwonym. Nie sam, lecz w towarzystwie młodej Erytrejki jako przewodniczki.
- Lora, jak to jest z tym internetem - zaczynam ostrożnie, bo po pierwsze nie wiem, do jakiego stopnia to kwestia polityczna, a po drugie nie chcę, by Lora pomyślała, że uważam internet, bez żadnych zastrzeżeń, za znak wyższej kultury - nie przeszkadza to wam, młodym ludziom?
- Nie przeszkadza. Można korzystać w domu. Jeśli się wykupi subskrypcję w firmie.
- Aha, w waszym telekomie?
- Tak.
- Ale nie jest tak, że cena tej subskrypcji jest zaporowa i w związku z tym prawie nikt nie może sobie na to pozwolić?
- Cena nie jest niska, ale nie jest też przesadnie wysoka. Jest tak jakoś pośrodku, jak porównam z innymi cenami na usługi - odpowiada Lora.
- I Whatsapp wtedy też jest?
- Jest.
- To dlaczego w miejscach publicznych ten dostęp jest tak ograniczony? To jakaś niekonsekwencja przecież.
- Wiesz, chodzi na przykład o to, by dzieciaki nie mogły bez nadzoru robić tego, na co by miały ochotę. A poza tym, hm, jest jak jest.

W tym "jest jak jest" musi się jeszcze coś kryć, ale nie ciągnę tego wątku. I tak jestem zawiedziony, bo upłynęło zaledwie kilka dni, a już w jakimś sensie polubiłem to, że nie mogę sprawdzać nieustannie co słychać w sieci. Na przykład tego, czy Nvidia poszła do góry czy w dół. Ani tego co się dzieje z bitcoinem. Ani tego, co znowu wypalił Trump. Ani nawet tego, czy rzeczywiście doszło do powrotu Barcelony na nowy Camp Nou. Tylko w telewizorze w kawiarni zobaczyłem, że ogłoszono jakiś nowy plan Ameryki dla Ukrainy, wskutek czego mogę o tym porozmawiać wieczorem z Robertem, który w tym samym czasie jest w Asmarze wraz z Teresą (brawo, Polacy - podróżnicy). Notabene Teresa i Robert to ziomkowie z Wrocławia; we Wrocławiu czy w Warszawie nigdy nie udało nam się spotkać, a w Erytrei - bardzo proszę.
Zmieniam temat z Lorą, bo fascynuje mnie serpentynowa górska droga, którą jedziemy do Massawy. Wiem, że została wybudowana przez Włochów - dzisiejsza Erytrea była kolonią włoską między 1890 a 1941 rokiem.
- Ta droga jest w takim stanie, w jakim ją zbudowali Włosi?
- Trochę była remontowana przez ostatnie kilkadziesiąt lat, ale prawie nic tu się nie zmieniło - mówi Lora z uśmiechem.
- Niesłychane - mówię na to - Włosi kojarzą się z tym, że są dobrzy w miłości, w modzie, w samochodach i w kuchni. Ale o takie budowlane inżynierstwo, które przetrwało wiele dziesięcioleci, bym ich nie podejrzewał.
Pytam jeszcze o wątek chiński, bo Erytrea to wydobycie złota, srebra, miedzi i innych krytycznych surowców i dlatego Chińczycy są bardzo aktywni w przemyśle wydobywczym:
- Słuchaj, a czy Chińczycy budują u was drogi?
Lora dziwi się temu pytaniu - i słusznie, bo drogi to przecież spuścizna po włoskich kolonizatorach (podobnie jak ekspresy do kawy, stacje kolejowe, przeważnie opustoszałe kina, jak Roma, Capitol, Impero oraz zachwycająca architektura w stylu Art Deco).

"Cudownie, wreszcie jestem w takim kraju w Afryce, w którym Chińczycy nie budują dróg".
Mocarstwa zwietrzyły interes. Tkwi w... ziemi
Ale to żarcik. Erytrea jest miejscem, gdzie mocarstwa zwietrzyły interes tkwiący w ziemi. Na mniejszą skalę niż na przykład w niedalekim Dżibuti, ale jednak. Amerykańska ambasada w Asmarze wygląda jak forteca, czyli tak samo jak w innych krajach. Pewnie z kilku powodów: zagrożenia terroryzmem, dla pilnowania interesów w Rogu Afryki oblewanym przez wody strategicznego szlaku handlowego i militarnego, a także by dać pokaz amerykańskiej potęgi. Ambasada chińska nie jest warowną twierdzą. Chińczycy robią swoje bardziej po cichu, nie tak ostentacyjnie.
Stereotypy, stereotypy. W dobie mediów społecznościowych nie są efemerydami, kilkudniowymi memami, lecz stają się utrwalonymi sądami i ocenami. Erytrea jest, owszem, gdzieś far, far away, nawet troszkę jak w innej galaktyce. Ale nie ma wiele wspólnego z opresyjnym reżimem i trzymaniem obywateli pod kluczem, w zamknięciu, w izolacji od informacji z zewnątrz. A ludzie nie gapią się na człowieka w innym niż ich kolorze skóry jak na dziwadło. W ogóle się nie gapią. A kawa? Kolejna klisza. Wcale nie jest tak wyborna, jak o niej piszą (moim zdaniem w Asmarze przepalają ziarna). Dlatego też zamiast nasiąkać stereotypami, warto na wszelki wypadek zacząć od wzruszenia ramionami.
Ludwik Sobolewski
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.













