Umówmy się, że właśnie on tak powiedział po raz pierwszy, bo wydaje mi się, że słyszałem ostatnio coś podobnego czy identycznego wielokrotnie i z różnych stron. Nie o autorstwo tu chodzi, lecz o prowokację do pomyślenia.
Brzmi jak efektowne, ale zarazem trafne stwierdzenie. To, co widzimy w internecie, może być równie dobrze prawdziwe, co fikcyjne, sztuczne, fejkowe. I na odwrót - to co wydaje się sztuczną kreacją, może akurat pokazywać prawdziwy kawałek rzeczywistości. Znamy też hybrydy. Scenki z realu z elementami doklejonymi przez algorytm. Jakie z tego płyną bezpośrednie zagrożenia praktycznie dla wszystkiego - dla demokracji, dla ruchów politycznych, dla naszych mózgów, dla gospodarki, dla przepływów finansowych - tego nie trzeba już dzisiaj specjalnie tłumaczyć.
Rzeczywiście, rzeczywistość umarła, a z wypowiedzi Pearlmana o ufaniu naszym pierwszym reakcjom usunąłbym tylko słowo "pierwszym".
Bo czy pierwszym, czy drugim, czy trzecim, nieważne to jest, bo w ogóle już nie można zaufać swoim reakcjom. Nie wiemy, co jest rzeczywiste a co wyprodukowane. I nawet jeśli nadal można dostrzec w obrazie symptomy tego, że pochodzi on z technologii, a nie z życia, to potop tych treści jest tak wielki, że powstaje pytanie: a komu by się chciało temu wszystkiemu uważnie przyglądać? Przecież wtedy można by dostać pomieszania zmysłów od samego tylko wpatrywania się w obrazki.
Może więc lepiej zastanowić się nad tym, co z tego się wyłania w dłuższej perspektywie. Czy grozi nam wyłącznie to, że produkty sztucznej inteligencji będą permanentnie prać mózgi, a także wpływać na charaktery odbiorców skrolujących cyberprzestrzeń?
Mimo wszystko są powody dla umiarkowanego optymizmu. A może zalew treści spowszednieje do tego stopnia, że proces infekcji osłabnie? Co by oznaczało, że wolumeny nieustannego streamingu polegną od własnej broni. Ostatecznie, kto z atencją traktuje kształt, strukturę i fakturę papieru toaletowego? Owszem, kolor może mieć znaczenie (sam, z jakiegoś powodu, raczej nie kupuję różowego, czułbym w tym jakiś dysonans). Ale bez przesady. To nie jest kwestia kluczowa dla świadomości, stylu życia, polityki czy gospodarki (pomijając gospodarki chronicznych niedoborów, bo kariera papieru toaletowego w PRL i związana z tym ówczesna, memiczna ikonografia, to były fakty).
Drugie okienko dla optymizmu otwiera się w postaci innej jeszcze reakcji na dominację obrazowania, o którym nie wiemy, czy jest prawdziwy, czy zmanipulowany, czy całkiem wytworzony sztucznie. Nie mam na myśli reakcji zobojętnienia, lecz raczej kontrkulturową. Zakładam bowiem, że coś wartościowego tkwi w porzekadle, że życie nie znosi próżni.
Skoro trudno ufać filmikom, ewentualnie kwestia wiary lub jej braku przestanie nas na poważnie obchodzić (jak z tą rolką papieru toaletowego), to może w charakterze rekompensaty (bo komuś lub czemuś ufać by się jednak chciało, to dość ludzka potrzeba) nastąpi rehabilitacja a nawet, pardon, upgrade relacji między prawdziwymi osobami.
Co prawda i w tej dziedzinie następuje przewrót, bo z jednej strony roboty upodabniają się do ludzi, a z drugiej strony człowiek dokonuje różnych wynalazków transhumanistycznych. No ale mam nadzieję, że zasadniczo będziemy potrafili zorientować się, czy do kawiarni przyszła pogadać z nami przy kawie żywa koleżanka (ewentualnie z wszczepionym czipem wspomagającym rozmowę), czy też podstawiony robot (robot lub robotka? czy rygor używania feminatywów rozciąga się na maszyny imitujące człowieka?).
Może zatem zmierzamy do systemu, w którym nieoczekiwanie znowu najcenniejsze będą rozmowy z drugim człowiekiem. Rodzinne, przyjacielskie, a także między nieznajomymi. Prywatne, biznesowe i wszelkie inne. Może to jest nowa arka na czas potopu.
Ludwik Sobolewski














