Pojedynek ekspertów: kredyt w euro, czy w PLN?

Od kilku miesięcy w swoich publikacjach usilnie staram się przekonać kredytobiorców, aby nie bali się zadłużać w euro. Jest to w mojej opinii obecnie absolutnie najlepszy wybór (i także najbezpieczniejszy!), przynajmniej do czasu, kiedy waluta ta jest wciąż mocna wobec złotówki.

Tym samym jestem zagorzałym przeciwnikiem obostrzeń narzucanych bankom przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF) dotyczących akcji kredytowej w walutach obcych. Działania te, a w szczególności niektóre zapisy ujęte w Rekomendacji T z lutego br. oraz planowane zaostrzenie Rekomendacji S (tzw. Rekomendacja S-kwadrat), mogą bowiem spowodować, że kredyty w euro niemal zupełnie znikną z rynku. Moje opinie w powyższych kwestiach, wraz ze stosowną argumentacją, znajdą Państwo m.in. w artykułach dostępnych w internecie : "S.O.S. dla kredytów w EURO!", "Śmierć kredytom hipotecznym!" oraz "Polskiej gospodarce grozi bezpieczne bankructwo".

Reklama

W związku z powyższym dużym zaskoczeniem była dla mnie lektura artykułu pana Emila Szwedy pt. "Hipoteki: Walutowe tylko w kagańcu". Pan Szweda to jeden z najbardziej znanych z mediów ekspertów Open Finance, a więc firmy działającej w tej samej branży co Oppenheim Enterprise - w pośrednictwie i doradztwie kredytowym.

Pozwolę sobie zacytować kilka wypowiedzi z wymienionych wyżej publikacji:

Krzysztof Oppenheim, "S.O.S. dla kredytów w EURO!":

"Powinniśmy jak najszybciej postawić na tanie i bezpieczne kredyty w euro, czyli powinniśmy iść w dokładnie przeciwnym kierunku, niż zaleca KNF! Zamiast zamykać drogę do kredytów w euro, powinno się dążyć do tego, aby zdecydowanie zwiększyć ich dostępność na rynku".

Emil Szweda, "Hipoteki: Walutowe tylko w kagańcu":

"Najnowszej propozycji Komisji Nadzoru Finansowego można tylko przyklasnąć (chodzi o Rekomendację S-kwadrat, czyli kolejne ograniczenia przy udzielaniu kredytów walutowych - przyp. aut.) i zastanawiać się dlaczego dopiero teraz?".

Podobnie, skrajnie odmienne zdanie mamy w ocenie wpływu Rekomendacji T i S-kwadrat na polską gospodarkę.

Krzysztof Oppenheim, "Polskiej gospodarce grozi bezpieczne bankructwo":

"Kolejne pomysły i ograniczenia narzucone bankom przez Komisję Nadzoru Finansowego, "chroniące" nas przed dostępem do tanich i tak bardzo potrzebnych na rynku kredytów walutowych, to fatalny samobój wbity polskiej gospodarce! (...). Działanie takie wepchnie nasz kraj w jeszcze większy kryzys niż ten, który mieliśmy w 2009 roku".

Emil Szweda, "Hipoteki: Walutowe tylko w kagańcu":

"Priorytetem KNF-u jest (...) działanie na rzecz bezpieczeństwa sektora bankowego w Polsce, czy też szerzej - stabilności całej gospodarki".

Dwóch ekspertów (a przynajmniej za takich pragniemy się uważać) i tak dwa skrajne stanowiska? Komu więc mają zaufać biedni klienci, którzy często nie chcą sami podejmować tak ważnej decyzji, jaką jest wybór waluty kredytu?

Miarka się jednak przebrała, kiedy pan Szweda bardzo negatywnie ocenił moje wypowiedzi i tezy zawarte w innej publikacji ("Lekarstwo na kryzys, czyli 'taktyka na trupa'"), w której to po raz kolejny przekonywałem potencjalnych kredytobiorców do wyboru euro. Pan Emil Szweda wpisał się na blogu "Wszystko o nieruchomościach" tymi słowy: "argument jest tak absurdalny, że trudno uwierzyć, że w ogóle został wypowiedziany". Chodziło o polecanie potencjalnym kredytobiorcom tytułowej strategii, czyli "gry na trupa". A konkretnie - według mnie biorąc kredyt w najbliższym okresie powinniśmy "obstawiać" znaczący spadek euro i dlatego polecam kredyt w tej właśnie walucie.

Cytowana powyżej wypowiedź pana Szwedy to mocny zarzut pod moim adresem - braku kompetencji. Było to jednak zagranie nie fair, czyli cios zadany poniżej pasa. Jest to bowiem tzw. krytyka ogólna, przedstawiona z pozycji wyższości, nie zawierająca jednak choćby pół zdania uzasadnienia. Do tematu tego wracam w dalszej części niniejszej publikacji.

Pojedynek, którego nie będzie

Będąc w 100 proc. pewien swoich racji, nie mógłbym nie zareagować na zacytowaną wyżej wypowiedź. Nie chcąc jednak wchodzić w dalszą polemikę i powtarzać po raz kolejny przedstawianych w moich publikacjach argumentów, wybrałem inny wariant rozwiązania tej sytuacji. Wyzwałem mojego adwersarza na kredytowy pojedynek. Założenia takiej konfrontacji były proste - mieliśmy wziąć tego samego dnia dwa "wirtualne" kredyty, w tej samej kwocie (w mojej propozycji była to kwota 500 000 zł) i obserwować rata o racie, jak na tym wyszliśmy. Ja oczywiście wybrałem kredyt w euro, pan Szweda - w złotówkach, czyli każdy z nas wziąłby wirtualny kredyt zgodnie ze swoimi poglądami.

Rzecz jasna, pojedynek miał być nie tylko konfrontacją stanowisk dwóch ekspertów. Miał, przede wszystkim, pełnić rolę edukacyjną. Mając możliwość dokładnej analizy - rata po racie - jaki wynik osiągnęlibyśmy poprzez dokonanie konkretnego wyboru (kredyt w euro lub w PLN), obserwatorzy pojedynku mogliby nabrać odpowiedniego dystansu do skrajnie różnych wypowiedzi w kwestii opłacalności i bezpieczeństwa jednej lub drugiej wersji kredytu. Do konfrontacji tej jednak nie doszło. Dlaczego? Odpowiem, parafrazując słowa znanej piosenki: bo do pojedynku trzeba dwojga. Pan Szweda najpierw zakład przyjął (wpis na blogu "Wszystko o nieruchomościach" z 6 września br.), dwa dni potem jednak zdanie zmienił i z pojedynku się wycofał. Według wpisu na blogu z 8 września br., odmowa udziału w tej ciekawej konfrontacji była spowodowana planowaną zmianą pracodawcy przez mojego niedoszłego przeciwnika. Argumentacja mnie trochę zaskoczyła. Czyżby zmiana "barw klubowych" oznaczała także zmianę poglądów na sporny temat u mojego młodszego kolegi po fachu?

Skoro do pojedynku nie doszło, pozostaje mi więc bronić swoich racji poprzez polemikę. Zajmijmy się więc argumentami obydwu stron.

Za kredytami w euro

Zaczynam pierwszy: dlaczego jestem - obecnie (!!!) - za kredytem w euro?

Oto najważniejsze powody słuszności takiego wyboru, czyli te argumenty z publikacji "Lekarstwo na kryzys, czyli 'taktyka na trupa'", które w niezbyt elegancki sposób podważył pan Szweda:

  1. Kraje eurolandu są w głębokiej recesji. W najbliższym okresie kryzys ten będzie się pogłębiał, co wpłynie na osłabienie euro.
  2. Nasza gospodarka na razie ma się nieźle, przynajmniej w stosunku do sytuacji gospodarczej w eurolandzie.
  3. Obecnie kurs euro wobec złotówki jest przewartościowany, w ciągu najbliższych 2-3 lat powinien się więc osłabić na korzyść naszej waluty.

Opisane powyżej fakty są łatwe do zweryfikowania, a cytowane opinie nie są moimi wymysłami, tylko głosem większości ekspertów. Mając powyższe na uwadze, tylko człek o wyjątkowo słabych nerwach powinien dziś decydować się na kredyt złotowy. Na kredycie w euro najprawdopodobniej zarobimy podwójnie: płacąc niższe raty oraz otrzymując ekstra bonus w postaci samo-spłaty części kapitału.

W omawianej publikacji zakładałem także, że nie zostaniemy z kredytem w euro przez cały okres kredytowania. Radziłem, aby po znaczącym osłabieniu się tej waluty wobec złotówki, "skonsumować" dochód poprzez przewalutowanie zadłużenia na PLN. Takie działanie zostało nazwane przez mego adwersarza spekulacją, dla mnie zaś jest to podstawowa część mojej pracy jako doradcy. Jest to po prostu optymalizacja kredytowa. Moi klienci proszą o pomoc w uzyskaniu kredytu, który w trakcie spłaty wyjdzie najtaniej, a nie takiego kredytu, który ma trochę bardziej równe raty, ale jest za to sporo droższy.

Jak widać, moja argumentacja, opisana powyżej, jest i prosta, i dobrze uzasadniona.

Za kredytami w PLN

Oddajmy zatem głos stronie drugiej, to jest - przeciwnikom udzielania przez banki kredytów w walutach obcych. Poniżej kilka wybranych wypowiedzi autorstwa Pana Szwedy w kwestii, dlaczego winno się ograniczyć akcję kredytową wyłącznie do krajowej waluty.

Cytuję:

  1. "...bo jest to działanie na rzecz bezpieczeństwa sektora bankowego w Polsce".
  2. Komentarz K.O.: Ciekawa teoria: wielkim zagrożeniem dla banków są kredyty hipoteczne w walutach obcych, które spłaca regularnie 99 proc. kredytobiorców. Teza ta jest jednak trudna do udowodnienia.
  3. Ograniczenie akcji kredytów walutowych to działanie na rzecz stabilności polskiej gospodarki.
  4. Komentarz K.O.: To stwierdzenie mnie mocno rozbawiło. Dlaczego? Otóż, kiedy słyszę w telewizji po jakimś wypadku taki komunikat: "stan zdrowia poszkodowanego jest bardzo poważny, ale stabilny", to zastanawiam się, czy ofiara przypadkiem nie jest już nieboszczykiem. Jak się to ma do sytuacji polskiej gospodarki? Co prawda biznes się w Polsce kręci, ale tragicznie wyglądają finanse publiczne. I nie ma widoków, żeby coś się w tej kwestii zmieniło. Obecny rząd konsekwentnie unika jakichkolwiek reform (to także nie jest moje zdanie, tylko stan faktyczny), które pozwoliłyby na znaczące oszczędności. Pozostaje więc tylko zwiększenie przychodów. Dlatego tak namolnie powtarzam o konieczności uwolnienia tanich kredytów w euro, bo jedynie to może pobudzić rodzimą gospodarkę i znacząco zwiększyć wewnętrzny popyt. Skoro nie da się obniżyć kosztów, zwiększajmy przychody! Postawienie w tej sytuacji na stabilizację gospodarki to akceptacja gigantycznej dziury budżetowej, czyli pogrążania się w recesji. Jeśli w pierwszej połowie przegrywa się mecz 0 do 5, to po przerwie idzie się do ataku, a nie gra na utrzymanie wyniku. To chyba oczywiste. Temat ten rozwijam w publikacji "Polskiej gospodarce grozi bezpieczne bankructwo".
    I na koniec jeszcze jeden cytat z wypowiedzi Pana Szwedy (wpis na blogu z 6 września br).
  5. "Stanowczo odradzam zaciągania hipotecznych kredytów walutowych w celach spekulacyjnych (czytaj: kredytów w euro - przyp. autora), zwłaszcza osobom bez kwalifikacji, doświadczenia i wiedzy na temat procesów ekonomicznych w Polsce i na świecie".
  6. Komentarz K.O.: Kolejna, bardzo interesująca teoria. Z tej wypowiedzi można by wyciągnąć wniosek, że jeśli dana osoba weźmie dziś kredyt hipoteczny w euro, a nie ona ma wiedzy na temat "procesów ekonomicznych itd.", to raty na pewno będą szybko rosły (za karę?), ale jeśli jest to człek biegły w ekonomii, to kredyt w euro może być dla niego opłacalny.

Na podstawie wielu lat mojej pracy w branży pośrednictwa kredytowego i licznych obserwacji wysnułem skrajnie inny wniosek. Otóż, w mojej opinii, określona wersja kredytu jest korzystna (lub nie) dla danej osoby bez względu na jej wiek, płeć, rasę, poglądy polityczne, kolor oczu, czy też orientację seksualną. Podobnie ma się do poziomu wiedzy i wykształcenia kredytobiorcy, w tym także znajomości dziedziny bankowości. Wybrana wersja kredytu będzie tak samo opłacalna wtedy, kiedy kredytobiorcą będzie prezes banku, jak i w sytuacji, kiedy kredyt weźmie niepiśmienny robotnik. Obydwaj panowie będą płacić identyczne raty.

To naszym zadaniem - doradców - jest wybór i przedstawienie klientowi konkretnej oferty kredytu w określonej sytuacji. A klient albo posłucha naszych rad, albo nie.

Zgadzam się oczywiście z tezą, że im więcej walut w ofercie mamy do wyboru, tym trudniejsza jest nasza praca. Dla doświadczonego doradcy jest to jednak wielki plus, a nie minus. Wybór określonej wersji kredytu generuje konkretne koszty spłaty zadłużenia. Daje to zdecydowanie większe możliwości pomocy klientom w uzyskaniu istotnych oszczędności, oczywiście przy trafnym wyborze. Jestem więc zdecydowanym przeciwnikiem ograniczania oferty kredytowej wyłącznie do jednej, krajowej waluty - z doradców przekształcimy się wówczas w "załatwiaczy" kredytów. Faktem jest, że możliwość wyboru waluty może źle się skończyć dla osób, które skorzystają z usług doradcy-amatora. Błędna "porada" może być bowiem dla klienta bardzo kosztowna. Ale to już problem danego klienta, do kogo zwróci się on po pomoc w uzyskaniu kredytu.

Do Internautów

Kończąc dyskusję na temat, czy dziś lepszy jest kredyt w euro czy w złotówkach, zwracam się z apelem do czytelników, którzy wytrwali w lekturze tekstu aż tego fragmentu:

Szanowni Internauci!

Nie udało się mi się obronić w uczciwym, męskim pojedynku lansowanej przeze mnie tezy o opłacalności wyboru kredytu w euro. Pozostała więc tylko walka na argumenty, stąd niniejsza publikacja. Proponuję Państwu przeprowadzenie sondy w komentarzach do tegoż artykułu. Osoby, które uważają, że racja jest bardziej po mojej stronie, niech dokonają wpisu pod hasłem "wybieram euro". Jeśli jednak są Państwo przekonani o słuszności argumentów mojego adwersarza, proszę o głos pod hasłem "wybieram PLN".

Niech moc będzie z mocniejszym! Oczywiście w doborze odpowiednich argumentów. Znajdą je Państwo w wymienionych w tekście naszych publikacjach i wypowiedziach.

Miłej zabawy!

Krzysztof Oppenheim

Oppenheim
Dowiedz się więcej na temat: Biznes | kryzys | taktyka | raty | lekarstwo | kredyt | Emil | złotówki | pojedynek | waluty | KNF | bankructwo | komentarz | doradcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »