Ile osób tak naprawdę mieszka w Polsce? Nie wiadomo. I to duży problem
Ilu mieszkańców liczy Polska? Ilu spośród tego jest imigrantów, którzy mieszkają tu na stałe, ale niekoniecznie widać to w statystykach? - Tak naprawdę nie do końca wiadomo - wskazują eksperci. I tłumaczą, dlaczego to duży problem, który sprawia, że trudno nam zarządzać publicznymi pieniędzmi.
Ile osób mieszka w Polsce? Ilu cudzoziemców osiedliło się w naszym kraju, a ilu Polaków wyjechało na stałe? Czy populacja Polski w 2023 roku to więcej czy mniej niż 38 milionów?
Na te pytania powinny odpowiadać statystyki prowadzone przez administrację państwową, w tym instytucje takie jak Główny Urząd Statystyczny (GUS). Wiedza ta jest potrzebna do tego, żeby dobrze obliczać koszty funkcjonowania państwa i samorządów. Ale oficjalne dane ze spisów i rejestrów potrafią różnić się prawie o kilka milionów.
Sprawę postanowiły zbadać Fundacja im. Stefana Batorego i Unia Metropolii Polskich im. Pawła Adamowicza. Organizacje wzięły pod lupę metodologię, na podstawie której liczona jest liczba ludności Polski oraz wyniki ostatniego Spisu Powszechnego z 2021 roku.
Wnioski nie są zadowalające. Metody, które stosujemy w Polsce do obliczania tego, ile mamy mieszkańców w kraju i w danym samorządzie nie przystają do współczesności - wynika z raportu "Czy wiemy, ile nas jest? O potrzebie reformy sposobu pomiaru liczebności i struktury populacji". To duży problem, bo przez to nie wiadomo chociażby, jak finansować usługi publiczne.
Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań 2021 wskazał nie jedną, a dwie wielkości populacji Polski - podają autorzy raportu. Pierwsza z nich, liczba rezydentów, obejmuje osoby mieszkające w Polsce przez okres minimum roku. W 2021 roku sięgała ona około 37 mln osób.
"Nie wiemy jednak do jakiej części cudzoziemców przebywających w Polsce udało się dotrzeć oraz ustalić, jak długo przebywają oni w Polsce" - wskazują jednak eksperci Fundacji Batorego i Unii Metropolii. To znaczy, że liczba ta może nie uwzględniać wszystkich rezydentów kraju.
Druga liczba ze spisu to liczba ludności według definicji krajowej, obliczana na podstawie liczby osób zamieszkującej w danej gminie przez co najmniej trzy miesiące. Według tej definicji mieszkańców Polski jest niecałe 38,2 mln.
"Druga z podanych wielkości jest ważniejsza, bo wykorzystuje się ją w krajowych politykach publicznych" - wskazują autorzy raportu. Ale dodają, że "z mocy definicji w znacznej części pomija ona migracje, a między spisami jest silnie zakorzeniona w rejestrze zameldowań, z którego rokrocznie ubywa osób".
I podają jeszcze kolejne liczby, funkcjonujące w przestrzeni publicznej - 36 mln osób ze stałym meldunkiem właśnie z rejestru zameldowań oraz 39 milionów z "wykazu osobowego-adresowego" utworzonego przed rozpoczęciem spisu w 2021 roku. Rozrzut - bagatela, trzy miliony osób.
Brak w miarę precyzyjnych danych o liczbie ludności utrudnia planowanie działań administracji publicznej - przekonują autorzy raportu.
"Często nie zdajemy sobie sprawy, że na liczbie ludności, określonej według definicji krajowej, opieramy kluczowe decyzje dotyczące nas wszystkich, jak np. obliczanie wysokości subwencji budżetowej dla samorządów, planowanie systemu emerytalnego, planowanie miejsc w szkołach, prowadzenie polityki migracyjnej czy projektowanie rozbudowy dróg i transportu publicznego" - wyliczają.
Efektem niedokładnych danych jest przeszacowanie skali potrzebnych wydatków w niektórych gminach i niedoszacowanie ich w innych. Chodzi np. o intensywnie zaludniające się gminy podmiejskie, do których przeprowadzają się mieszkańcy dużych ośrodków czy metropolie, w których mieszka wielu cudzoziemców czy osób napływających z reszty Polski. Tam z usług publicznych (dróg, transportu publicznego, szkół, żłobków itd.) korzysta więcej osób, niż wynika z oficjalnej statystyki. Ale swoje potrzeby wydatkowe administracja musi opierać na oficjalnych danych. W efekcie usługi publiczne mogą być niedofinansowane.
Z drugiej strony jeśli rzeczywista liczba mieszkańców danego miejsca jest mniejsza, niż oficjalna, to inwestycje publiczne mogą być podejmowane na zbyt dużą skalę - a to prowadzi do niepotrzebnych wydatków.
Skąd problemy w obliczaniu liczby mieszańców Polski? To efekt kilku czynników. Po pierwsze metody do tego stosowane były stworzone w innych czasach, kiedy egzekwowano obowiązek meldunkowy, a do kraju przybywało mniej imigrantów. Obecnie Polska nie tylko należy do UE i strefy Schengen, w obrębie których granice są otwarte. Jest też coraz popularniejszym kierunkiem migracji z innych części świata. Obowiązek meldunkowy w wielu sytuacjach jest zaś obowiązkiem jedynie na papierze. W efekcie między spisami gminy często nie wiedzą, ile rzeczywistych mieszkańców im przybyło lub ubyło.
Do tego dochodzi fakt, że spis powszechny jest przeprowadzany co dziesięć lat. To zbyt rzadko, by ująć zachodzące dynamicznie w polskim społeczeństwie zmiany.
Co zamiast meldunków i spisu co dekadę? Autorzy raportu proponują zastosowanie metod z Włoch lub Francji - tam spisy są częstsze i bardziej elastyczne, jeśli chodzi o metodę ich przeprowadzania. Sugerują także, aby zaprzestać stosowania dwóch definicji liczby ludności naraz.
"Bez takiej zmiany pozyskiwanie wiedzy o populacji w Polsce będzie zbyt powolne i coraz bardziej niedoskonałe" - podsumowują autorzy raportu Fundacji Batorego i Unii Metropolii Polskich.
Martyna Maciuch