Ludwik Sobolewski: Koniec końcowi nierówny

Wszystko ma swój koniec. W dziedzinie wynalazków technicznych tym bardziej. Niektóre przeżywają renesans, ale bardzo niszowy - coś takiego jakby ten historyczny renesans w kulturze nie wychodził poza rogatki Florencji. Tak jest z czarną płytą gramofonową. Ale inne wynalazki zupełnie zniknęły w pomrokach niepamięci. A kiedyś bywały czymś więcej niż urządzeniem do codziennego korzystania.

Takim "més que un aparell"  (to taka inwencja katalońska, przecież o futbolu barcelońskim nie da się nie myśleć w tych dniach) był niegdyś skonstruowany przez Japończyków walkman. Urządzenie przenośne do odtwarzania muzyki, ze słuchawkami na kabelek podłączanymi do małego przedmiotu. A także symbol nonszalancji, światowości, kultury i kontrkultury zarazem. W ostatnich latach PRL-u był też, jak dziś mówimy, wyznacznikiem statusu. Dokładnie nie wiadomo było, jaki to status, ale student z walkmanem - noszonym za paskiem, w dłoni, w każdym razie tak, aby było go widać - był od razu atrakcyjniejszy, dla dziewczyn, niż student bez walkmana. A jeśli to dziewczyna miała walkmana, to już w ogóle. Na moim roku w Krakowie przez dość długi czas tylko jeden kolega miał walkmana, "przywiezionego z zagranicy". Potem można było go kupić w komisach i innych sklepikach z różnościami, zatem kasta posiadaczy tego urządzenia poszerzała się. W ten sposób został złamany monopol Arka Krasnodębskiego, dzisiaj znakomitego prawnika, którego serdecznie pozdrawiam.

Reklama

Skype odszedł do lamusa. Usługę wyłączył Microsoft

Walkman był w swoim czasie niezwykle popularny na całym świecie; nazwa tego nowatorskiego produktu Sony’ego w Polsce stała się nazwą generyczną. Walkmanami nazywano wszelkie tego typu urządzenia, niezależnie od producenta, których się szybko namnożyło. I Sony nic nie mógł na to poradzić, podobnie jak dzisiaj Brzoska nie jest w stanie przeciwdziałać temu, że urządzenie pewnego typu to paczkomat, i basta.

Walkman przegrał na całego z nowym stylem, technologiami i w ogóle konceptem słuchania treści muzycznych. Zdaje się, że Steve Jobs odegrał tu rolę przełomową. Tak więc w pewnym momencie stał się niepotrzebnym nikomu artefaktem, podobnie jak klisza fotograficzna.

Natomiast inne odejście do niebytu dokonało się nie dalej jak w ubiegłym tygodniu. Nie zostało to powszechnie zauważone, chociaż "Financial Times" poświęcił temu wydarzeniu artykuł, a w mojej sieci LinkedIn napisał o tym, z obszernym komentarzem, Tomasz Misiak. Otóż w poniedziałek w ubiegłym tygodniu odbyła się ostatnia rozmowa poprzez Skype. Ten komunikator - nie jestem pewien, czy to jest określenie w pełni adekwatne - odszedł do lamusa. Usługę wyłączył Microsoft, od około jedenastu lat właściciel Skype’a.

Było to rozwiązanie prekursorskie, bez dwóch zdań. Przyznam, że stanowiło ono inspirację, gdy najpierw tworzyliśmy rynek NewConnect a potem przekonywaliśmy pośredników i inwestorów, od Dubaju po Nowy Jork, że wschodnia czy wschodnio-nordycka Europa jest zdolna do inkubowania najbardziej innowacyjnych przedsięwzięć. Przecież Skype powstał jako projekt szwedzko-estoński. Co prawda, ten dodatek estoński był chyba właśnie tylko dodatkiem, bo najważniejszy founder to Szwed, Niklas Zennstrom. Jest on dziś orędownikiem poprawiania technologicznej konkurencyjności Europy wobec USA. Skype’a najpierw sprzedał eBayowi, potem go odkupił, a potem znowu sprzedał, tym razem Microsoftowi.

To nie jest jednak taka sama historia jak ta z walkmanami. Te drugie zostały zastąpione produktami o innej funkcjonalności - najpierw zabił walkmana iPod, a potem, nieodwołalnie, iPhone. Tymczasem Skype nabywał z czasem podobne funkcjonalności, co inne głosowo-tekstowe komunikatory. Przegrał nie tyle z nowoczesnością, co z regułami kapitalizmu, który nie toleruje konkurencji wewnątrzgrupowej (Microsoft ma Teams).

Warren Buffet powoli schodzi ze sceny. "Za rogiem już czekają armie robotów"

Nie żal mi ani walkmanów, ani tym bardzie Skype’a, mimo pewnych nostalgicznych sentymentów. Nie da się natomiast tego samego powiedzieć o innym odejściu, jakie wydarzyło się w tych dniach. Powoli schodzi ze sceny Warren Buffet. Inwestor, ale co najmniej w takim samym stopniu mentor i człowiek z poglądami na temat finansów i życia w ogóle. Zrezygnował z zarządzania Berkshire Hathaway. Tegoroczne zgromadzenie akcjonariuszy funduszu w Omaha, zwane potocznie Woodstockiem kapitalizmu, przerodziło się nieoczekiwanie w pożegnanie z Buffetem. Ostatnim, co tak poloneza wodził. Za rogiem już czekają, na objęcie rządów niepodzielnych, armie robotów uzbrojonych w AI. Żal.

Ludwik Sobolewski, ekspert rynków kapitałowych, doradca przedsiębiorstw, adwokat, autor, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie.

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Ludwik Sobolewski | Warren Buffett | Skype
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »