Ludwik Sobolewski: Niewdzięczna pasja wybierania
Głosowanie na polityków jest czymś bardzo męczącym. I to ze względu na kilka okoliczności. Na przykład na to, że trzeba się przed samym aktem nadyskutować i nadenerwować - jeśli się to odbywa wobec tych, którzy mają inne zdanie co do mojego przyszłego wyboru. Lub dać się okadzić mgiełką porozumienia i zgody, przynajmniej na pewnym wysokim poziomie uogólnienia - wtedy gdy rozmawiamy z tymi, którzy, rzecz jasna, podzielają nasze zapatrywania.
To wszystko pochłania sporo czasu i energii. A czy jest rozwijające jakoś? Wątpię. Zwłaszcza że to zdarzenie powtarzalne. Zmieniają się kandydaci startujący w wyborach, ale w gruncie rzeczy mówimy o nich i słyszymy ciągle to samo. To samo gatunkowo, co najmniej. Zatem mamy tu odwrócenie figury Franza Maurera, który, jak pamiętamy, w "Psach" powiedział: "czasy się zmieniają, a pan ciągle jest w komisjach". Tu mamy taką sytuację, że panowie (i panie) się zmieniają, a komisja jest nadal taka sama. W sensie, że rozprawia ciągle zasadniczo o tym samym.
Ewolucji, a nawet rewolucji podlegają formy i kanały przekazu. To, że ostatnią kampanię można było rozgrywać poprzez YouTube, w kanałach gromadzących miliony słuchaczy i widzów, co błyskotliwie pokazali Mentzen i Stanowski, to jest jak dla mnie coś znacznie bardziej rewelatorskiego niż zestaw niby-poglądów kandydatów w wyścigu prezydenckim.
Na koniec wybieramy, ale konia z rzędem temu, kto udowodni, że na określoną, istotną część elektoratu rzeczywiście miały wpływ sprawy "programowe". I wydaje mi się nader podejrzane przekonanie, że taki znaczący odsetek glosujących w ogóle istnieje. Głosuje się w oparciu o wrażenie, sympatię lub antypatię, aparycję i elokwentność. Zatem, to jest galeria z impresjonizmem.
Co oznacza zarazem, że z reguły kupujemy kota w worku. Czy warto więc się tak natrudzić - nakłócić, naobrażać i dać się obrażać, albo dla odmiany odurzać się wzajemną aprobatą w gronie "tak samo" myślących (obawiam się tych "tak samo myślących" nie mniej niż tych kłótliwych) - by na koniec kupić tego kota w worku? To się wydaje sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.
W dodatku wielu zakłada, że kogoś wybierze, i basta. Ten ktoś będzie jakiś. Najpewniej taki, jaki był w chwili wyboru. A przecież ludzie się jednak zmieniają. Historia, także najnowsza, zna przypadki "od zera do bohatera". A także odwrotne, od bohatera do zera. Albowiem gdy wieje wiatr historii, ludziom, jak pięknym ptakom, rosną skrzydła, natomiast trzęsą się portki pętakom (mistrz Gałczyński wszystko wiedział).
Bo najgorsze nie jest to, że przegrywamy, że inni sobie wybierają swojego kandydata, a nasz idzie w odstawkę. Najgorsze jest to, że potem ten obcy kandydat może się okazać zupełnie niezłym wyborem. Być może nawet lepszym, niż gdyby to "nasz" wygrał. Chociaż to jest kompletnie nieweryfikowalne, bo przecież nie możemy przetestować dwóch wariantów rzeczywistości.
Przekomarzamy się tym oklepanym powiedzeniem, że demokracja to bardzo zły ustrój, ale nikt lepszego nie wymyślił. Tylko że mam potęgujące się wrażenie, że pierwsza część tego powiedzonka wcale nie jest nonszalancką krotochwilą. Niestety.
Reasumując: zamiast wyciągać dwadzieścia milionów ludzi do urn, można by oddać podjęcie decyzji kilku - no dobrze, kilkunastu - felietonistom Interii. Tak szczerze to nie wiem, dlaczego od strony jakościowej miałoby to przynieść jakieś bardziej opłakane czy bardziej budujące skutki, niż wybór "demokratyczny". A w tym czasie naród mógłby się spokojnie zająć sprawami ważniejszymi, na przykład zarabiać pieniądze. Ale wiem, że tak się nigdy nie stanie, bo nie będziemy umieli zapewnić osobistego bezpieczeństwa tym kilkunastu felietonistom, gdyby naród postanowił, że jest niezadowolony z dokonanego przez nich wyboru.
I dlatego musimy znosić system, w którym finalnie połowa narodu jest niezadowolona z powodu istnienia drugiej połowy.
Ludwik Sobolewski, ekspert rynków kapitałowych, doradca przedsiębiorstw, adwokat, autor, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.