Nawet 30 mld zł więcej zapłacimy na rachunki za prąd

Kilkaset procent więcej za energię elektryczną - takie propozycje właśnie trafiają do gmin i powiatów. Jak informuje Dziennik Gazeta Prawna, włodarze samorządów alarmują, że przy takich stawkach zagrożona jest realizacja usług publicznych - czytamy w środowym wydaniu dziennika.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Gazeta ocenia, że na nic zdało się zrzeszenie aż 367 podmiotów w grupie zakupowej z Olsztyna, gdyż ich rachunki za prąd w 2023 r. wzrosną łącznie o 315 mln zł.

"Za taką kwotę można byłoby utrzymać przez rok ok. 60 przedszkoli lub szkół średnich - wyliczają samorządowcy, żeby pokazać skalę podwyżek" - pisze "DGP".

Dziennik podkreśla, że szacunki dla całego kraju potwierdzają, że samorządy na rachunki będą musiały przeznaczyć dodatkowo gigantyczne sumy.

Reklama

"Łączne wydatki na zakup energii elektrycznej, jeżeli nic się nie zmieni, mogą sięgnąć nawet ok. 30 mld zł. To jest mniej więcej połowa tego, co wydajemy na wszystkie szpitale" - ocenia w rozmowie z "DGP" Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.

"A w Olsztynie podwyżki nie są wcale najwyższe, bo sięgają tylko 380 proc. za oświetlenie i 540 proc. dla budynków i instalacji" - dodaje "DGP".

Eugeniusz Gołembiewski z Unii Miasteczek Polskich mówi "DGP", że jego grupa zakupowa otrzymała podwyżkę o prawie 700 proc.".

Zaznacza, że w szczególnie trudnej sytuacji są szpitale, w których podwyżki cen prądu zbiegły się z wypłatami od lipca wyższych pensji dla pracowników.

"Jeżeli deficyt przekracza miesięcznie 2 mln zł, to fakt, że nie będzie się miało kolejnego miliona, staje się problemem, z którym pojedynczy zarządca nie ma szans sobie poradzić" - ocenia w "DGP" Dorota Gołąb-Bełtowicz, zastępca dyrektora ds. finansowych Szpitala Specjalistycznego im. S. Żeromskiego SP ZOZ w Krakowie.

Dziennik przypomina, że resort klimatu i środowiska zapewnia samorządowców, że pracuje nad mechanizmami obniżającymi ceny w hurcie, jednak jak na razie nie podaje szczegółów.

Handlowcy zamykają sklepy

Tylko w czasie wakacji liczba sklepów zmniejszyła się o ponad 700, a od początku roku zniknęły 3762 placówki handlu detalicznego - wynika z analizy przygotowanej przez Dun & Bradstreet dla "DGP".

Gazeta pisze, że tak dużych zmian nie było na polskim rynku od lat. "Przez ostatnie dwa pandemiczne lata ubyło w sumie tylko 290 sklepów" - wylicza.

"Uwzględniając ponad 6,5 tys. zawieszonych działalności, to w tym roku już łącznie 10,5 tys. polskich detalistów zbankrutowało, zamknęło lub zawiesiło swoją działalność" - mówi w rozmowie z "DGP" Tomasz Starzyk.

Gazeta wyjaśnia, że upadają przede wszystkim małe niezależne sklepy, dobrze trzymają się natomiast sieci, w tym też te franczyzowe. "Przed pandemią na rynku było 78 tys. franczyzobiorców, dziś to zdecydowanie powyżej 80 tys." - zauważa "DGP".

Jak mówi dziennikowi Michał Wiśniewski z Profit System, firmy badającej ten rynek, nowi franczyzobiorcy rekrutują się często spośród właścicieli sklepów i punktów usługowych, którzy uznali, że trudne czasy łatwiej będzie przetrwać w grupie.

"Widać to zwłaszcza w kategorii sklepów z AGD i urządzeniami elektrycznymi. Ich liczba od 2017 r. rosła nieprzerwanie do połowy tego roku. Dzięki cyfryzacji, zdalnemu nauczaniu i pracy oraz napływowi imigrantów z Ukrainy sprzedaż rosła dwucyfrowo. Przez ostatnie dwa miesiące rynek zmniejszył się jednak aż o ponad 10 proc." - czytamy w gazecie.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: ceny energii | wysokie ceny energii | URE | samorządy | drożyzna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »