Pionierzy wydobycia gazu łupkowego napisali najnowszą historię gospodarczą USA
Opracowanie nowej technologii wydobywania ropy naftowej z łupków zrewolucjonizowało rynek ropy naftowej i gazu ziemnego w ciągu ostatnich kilku lat. Pionierzy tego rynku, inżynierowie i biznesmeni dotychczas znani tylko lokalnie, w krótkim czasie dotarli na okładki prestiżowych magazynów globalnych i listy miliarderów. Kim oni są i jak dotarli na szczyt?
Jeszcze pod koniec XX wieku niewiele osób sądziło, że rynek gazu ziemnego i ropy naftowej w USA będzie przeżywał swój kolejny renesans; że Stany Zjednoczone nie tylko wskoczą z powrotem do ścisłej czołówki największych producentów ropy naftowej na świecie, lecz w kraju tym wręcz zacznie się spekulować o niezależności energetycznej. Przez ostatnie 20 lat rynek energetyczny w USA i na świecie diametralnie się zmienił.
Wszystko to stało się możliwe za sprawą szczelinowania hydraulicznego. Ta skomplikowana nazwa oznacza nową technologię wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego, która umożliwiła ekstrakcję tych surowców ze skał łupkowych. Dotychczas skały te były niedostępne ze względu na swoją twardość - wiele firm próbowało je sforsować, lecz bezskutecznie. Ci, którym się to w końcu udało za sprawą opracowania nowej technologii, zdobyli ogromne fortuny i szybko stali się znani w świecie biznesowym. Takie nazwiska jak Mitchell, Hamm, czy McClendon stały się symbolem nowej ery poszukiwaczy ropy w Stanach Zjednoczonych.
Kim są pionierzy amerykańskiego przemysłu łupkowego? I jak wyglądała ich droga do sukcesu? Oto sylwetki najważniejszych z nich.
George Mitchell, potomek greckich imigrantów, to człowiek, od którego trzeba tę wyliczankę zacząć. Mitchell posiadał niezachwianą wiarę w to, że gaz ziemny jest przyszłością Stanów Zjednoczonych - i był w stanie wyłożyć na badania nad nowymi technologiami wydobycia tego surowca wiele milionów dolarów.
Mitchell praktycznie przez całe swoje zawodowe życie był związany z przemysłem wydobywczym. Już w latach 50. XX wieku stosował on metodę szczelinowania hydraulicznego do ekstrakcji gazu ziemnego, lecz wtedy niewiele jeszcze o tej technologii wiedziano. Była droga, niedopracowana i wciąż nie nadawała się do wydobywania ropy i gazu ziemnego z łupków. Ze względu na niskie ceny gazu, George Mitchell wielokrotnie tonął w ogromnych długach, desperacko walcząc o przetrwanie swojej firmy Mitchell Energy. Dlaczego więc przez wiele dziesięcioleci inwestował w swój biznes, zamiast przenieść się do bardziej rentownej branży?
Otóż Mitchell był idealistą, głośno wypowiadającym się na temat odpowiedzialności biznesu za środowisko naturalne. Gaz ziemny był dla niego nie tylko źródłem przychodów, lecz przede wszystkim surowcem będącym źródłem czystej energii. W 1974 r. Mitchell wybudował na przedmieściach Houston w Teksasie ekologiczne osiedle domów Woodlands, które stałoby się zapewne jego projektem życia... gdyby nie przełom, jakiego dokonał on w zakresie technologii wydobycia gazu ziemnego.
Dopiero pod koniec XX wieku udowodniono, że wydobycie gazu z łupków może być opłacalne na szeroką skalę. Dokonał tego zespół z firmy Mitchella, do którego należeli zdolni - i nie mniej zawzięci - inżynierowie i geologowie, m.in. Nick Steinsberger, który odkrył skuteczny płyn szczelinujący, tym samym dokonując prawdziwego przełomu na rynku wydobywczym. Sam Mitchell, urodzony w 1919 r., miał już wtedy swoje lata, więc jego główną zasługą było to, że nawet po przekazaniu funkcji prezesa innemu menedżerowi, wciąż wykładał fundusze na kontynuowanie badań nad szczelinowaniem hydraulicznym.
W 2002 r. Mitchell sprzedał swoją firmę spółce Devon Energy za 3,5 mld USD i przeszedł na zasłużoną emeryturę. Jednak jeszcze przez kolejną dekadę wspierał wszelkie projekty ekologiczne. Zmarł w 2013 r. i przeszedł do historii jako "ojciec przemysłu łupkowego".
Aubrey McClendon i Tom Ward to założyciele spółki Chesapeake Energy. Oboje zaczynali karierę w latach 80. XX wieku jako poszukiwacze działek obfitujących w surowce energetyczne. Po kilku latach konkurowania ze sobą, zdecydowali się połączyć siły, zwłaszcza, że ich charaktery się uzupełniały. Postawny i towarzyski McClendon miał dar przekonywania i lubił znajdować się w centrum uwagi, więc od początku był twarzą firmy jako CEO. Z kolei cichy, introwertyczny Ward czuł się dobrze jako pozostający nieco w cieniu szef operacyjny spółki. Połączenie wizjonerstwa i wytrwałości przyniosło rezultaty - spółka Chesapeake Energy stała się jednym z największych producentów gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych.
Ale sukces nie przyszedł od razu. Mimo różnicy w charakterach, zarówno McClendon, jak i Ward, mieli twardy styl prowadzenia biznesu, przez który zyskali sobie wielu przeciwników - w tym Harolda Hamma, innego słynnego "frakersa", o którym będzie mowa później. Zarząd Chesapeake Energy wplątał się w wiele procesów sądowych, które w roku ich debiutu giełdowego (1993) sprawiły, że spółka okazała się najgorszą ofertą publiczną roku. Przez kolejnych kilka lat wartość ich firmy dynamicznie podążała w górę i w dół, co odzwierciedlało burzliwą historię spółki, w której spektakularne sukcesy przeplatały się z dotkliwymi porażkami.
Na przełomie XX i XXI wieku gaz ziemny był bardzo tani, a McClendon i Ward byli jednymi z niewielu osób, które wierzyły we wzrost jego cen - i właśnie na tej wierze budowali strategię swojej spółki, wykupując możliwie niewielkim kosztem ziemię, na której później mieli zamiar dokonywać wierceń. Dokonywali też przejęć innych spółek z branży poszukiwawczo-wydobywczej, nierzadko dużym nakładem czasu i energii (jak w przypadku przejęcia spółki Canaan). Jednak nie od początku byli nastawieni na łupki - dopiero w 2004 r., po sukcesach firm Devon Energy i Hallwood Energy w wydobywaniu gazu z tych trudnych skał, McClendon i Ward zaczęli pośpiesznie wykupywać także ziemię skrywającą formacje łupkowe. Walka o bogate w gaz tereny stała się wtedy bardzo zacięta - jednak dzięki wytężonej pracy w terenie, Chesapeake Energy szybko wzbogacała się o nowe cenne ziemie. W pozyskiwaniu finansowania niebagatelne znaczenie miała charyzma i energia McClendona, która była przekonująca dla bankierów z Wall Street, chętnie oferujących finansowanie, nawet pomimo ogromnego już ówcześnie zadłużenia spółki. W 2005 r., po przejęciu firmy Columbia, posiadającej złoża gazu na wschodnim wybrzeżu USA, Chesapeake Energy weszła do pierwszej ligi producentów gazu w Stanach Zjednoczonych, a McClendon został ogłoszony przez magazyn "Forbes" jednym z najlepszych menedżerów Ameryki.
Jednak już wtedy rozrzutność McClendona dotycząca kupowania ogromnej liczby działek zdecydowanie nie podobała się Wardowi, który w lutym 2006 r. odszedł ze spółki (jednak nie potrafił długo wytrzymać bez adrenaliny i jeszcze w 2006 r. zajął się poszukiwaniem i wydobywaniem gazu w ramach własnej firmy SandRidge Energy). Z kolei McClendon kontynuował agresywną politykę zakupów i przejęć, stając się poniekąd jej zakładnikiem - McClendon był bowiem ryzykantem, który uzależnił całą swoją karierę i finanse od sukcesu Chesapeake Energy. Nie tylko miał spory pakiet akcji tej spółki, którego z przyczyn wizerunkowych nie mógł zmniejszyć, lecz także prywatnie inwestował na rynku gazu ziemnego.
McClendon był znany z tego, że miesza sprawy prywatne z zawodowymi. Dopóki Chesapeake radziła sobie dobrze finansowo, a kurs jej akcji rósł, podmioty zaangażowane kapitałowo w spółkę przymykały na to oko. Pierwszy poważny kryzys w spółce miał miejsce w przełomowym 2008 r., kiedy to cała amerykańska gospodarka chwiała się w posadach. Jednak McClendon potrafił z niego wybrnąć. Prawdziwy cios czekał na niego pięć lat później - w 2013 r. rada nadzorcza Chesapeake Energy nakłoniła McClendona do rezygnacji z funkcji prezesa. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie nastąpił kryzys zaufania do Toma Warda, szefa SandRidge Energy i byłego wspólnika McClendona. On również został odwołany z funkcji CEO.
Jak się jednak okazało, żaden z założycieli Chesapeake Energy nie potrafił wytrzymać długo poza światem biznesu energetycznego. McClendon założył spółkę American Energy Partners, natomiast Ward - przedsiębiorstwo Tapstone Energy. Oczywiście oboje piastują w swoich firmach funkcję CEO.
Harold Hamm, podobnie jak McClendon i Ward, wierzył w to, że biznes energetyczny ma w USA świetlaną przyszłość. Lecz w przeciwieństwie do powyższej dwójki sądził, że to wydobywanie ropy naftowej, a nie gazu, przyniesie mu fortunę. W czasie, gdy Chesapeake Energy agresywnie wykupywało działki pod wydobywanie gazu, on robił to samo, jednak z zamiarem postawienia szybów naftowych.
Przez wiele lat Hamm był jedną z niewielu osób, która wierzyła w potencjał wydobywczy Stanów Zjednoczonych i w możliwości osiągnięcia przez ten kraj niezależności energetycznej. Jeszcze w latach 90. XX wieku rozpowiadał dookoła, że "ropa jest wszędzie", mimo że koncerny naftowe i eksperci branżowi patrzyli na niego z politowaniem - o ile w ogóle zwracali na niego uwagę. Niski, przysadzisty, niezbyt dobrze wykształcony Hamm miał opinię "wiejskiego prostaka" i w zasadzie nikt, oprócz jego najbliższego otoczenia, nie wierzył w jego potencjał.
Jednak sam Hamm miał ogromne ambicje. Na początku swojej kariery zawodowej zajmował się m.in. naprawianiem samochodów, jednak już wtedy pasjonował go biznes energetyczny. W 1967 r. założył spółkę Shelly Dean Oil Company, która w 1990 r. została przekształcona w Continental Resources. Przez wiele lat Hammowi dopisywało zmienne szczęście - w zasadzie duże zyski zaczęły się dopiero po odkryciu przez spółkę zasobów ropy, później nazwanych Cedar Hills Field, w Dakocie Północnej. Z kolei w 2003 r. spółka zaangażowała się w wydobywanie ropy z formacji Bakken - i to właśnie ta decyzja przypieczętowała sukces Continental Resources. Okazało się bowiem, że formacja Bakken skrywa w sobie znacznie więcej gazu niż wcześniej sądzono, a każde kolejne wyliczenia dotyczące zawartej tam ropy wprawiały rynek w coraz to większe osłupienie. Ostatecznie to liczby mówiły same za siebie: produkcja ropy naftowej w Północnej Dakocie była ogromna, a sam Hamm stał się miliarderem. Na początku 2015 r. magazyn "Forbes" zamieścił Hamma na 48. miejscu na liście najbogatszych Amerykanów oraz 132. na liście najbogatszych osób na świecie.
Harold Hamm niewątpliwie może zostać określony mianem pioniera w poszukiwaniu ropy łupkowej. Jednak w ostatnich miesiącach jego biznesowe sukcesy zostały przyćmione przez zawirowanie w życiu osobistym. Hamm był bowiem w trakcie rozwodu ze swoją drugą żoną, z którą nie miał podpisanej intercyzy. Ze względu na jego ogromny majątek, spekulowano, że Hamm może być zmuszony wypłacić żonie kilka miliardów dolarów, co oznaczałoby najdroższy rozwód w historii. Koszty rozwodu były szczególnie ważne dla akcjonariuszy Continental Resources, bowiem dotychczasowa żona właściciela spółki mogłaby chcieć upłynnić akcje, które zostałyby jej zasądzone.
Jednak w listopadzie sąd w Oklahomie zadecydował o wypłacie na rzecz dotychczasowej żony 975 mln dolarów. Chociaż jest to ogromna kwota, to i tak znacząco mniejsza niż połowa fortuny Hamma. Prawnicy miliardera uznali to za sukces.
Mitchell, McClendon, Ward i Hamm to tylko te najbardziej znane nazwiska przemysłu łupkowego. Jednak ostatnie kilkadziesiąt lat to okres działania wielu łupkowych wizjonerów, którzy - ze zmiennym szczęściem - wpływali na gospodarczą historię Stanów Zjednoczonych.
Jednym z pionierów wydobycia ropy naftowej z formacji Bakken w Dakocie Północnej, który prowadził operacje równolegle z Haroldem Hammem, był Mark Papa, prezes spółki EOG Resources. Po wyodrębnieniu tej spółki z koncernu Enron i przekształceniu jej nazwy z Enron Oil and Gas (co było rozsądnym wizerunkowym posunięciem), Papa postanowił zaryzykować, inwestując w nowe technologie i obiecujące ziemie zawierające skały łupkowe.
Z kolei Charif Souki jest osobą, która dokonuje rewolucji na rynku handlu gazem ziemnym. Ten libijski biznesmen dopiero w kwiecie życia zajął się przemysłem energetycznym. Jeszcze gdy gazu ziemnego w USA było relatywnie niewiele, wpadł na pomysł wybudowania terminalu importującego skroplony gaz ziemny i zdobył na niego finansowanie. Jednak terminal Sabine Pass w Luizjanie okazał się zupełnie nietrafionym pomysłem po zaledwie kilku latach, gdy amerykański rynek został zalany gazem z łupków. Souki przekształcił więc swoją ideę o 180 stopni, przerabiając terminal z importowego na eksportowy.
Oczywiście osób, które przyczyniły się do diametralnej przemiany amerykańskiego rynku energii w ostatnich latach jest znacznie więcej. Ich historie są do siebie podobne - zawsze wiążą się z ogromnym ryzykiem, inwestowaniem czasu i pieniędzy w niepewną przyszłość, nierzadko z poświęceniem życia osobistego.
Chociaż najbardziej znane i widowiskowe są historie sukcesów łupkowych pionierów, to warto pamiętać, że wiele podobnych im osób poniosło dotkliwe porażki i wpadło w ogromne długi. Taka jest cena wchodzenia na nowe biznesowe terytorium.
Dorota Sierakowska