"Porażka i wielki błąd". Jak radzą sobie Niemcy bez atomu?

Niemcy kilka miesięcy temu wyłączyły ostatnie działające w tym kraju elektrownie jądrowe. Od kwietnia energię w kraju produkuje się bez użycia atomu. To porażka i wielki błąd w czasie kryzysu energetycznego - alarmowali sceptycy. I przestrzegali, że Niemcy będą musieli wrócić do węgla. Ale dane pokazują, że to wcale nie to źródło energii przybrało od momentu wyłączenia atomu na wadze w niemieckim miksie.

Niemcy powinny wrócić do atomu - to nie jest odosobniony głos w debacie publicznej u naszego zachodniego sąsiada. W ubiegłym tygodniu gotowość powrotu do energii jądrowej zadeklarował np. premier Bawarii Markus Söder. Söder opowiedział się w telewizji publicznej ARD za powrotem Niemiec do atomu w 2025 roku. 

Zwolennicy powrotu do energii jądrowej wskazują, że trudno jest przeprowadzać transformację energetyczną, jeśli trzeba zamiast atomu używać węgla i gazu. Wskazują też, że prąd z energii jądrowej jest tania, więc skorzystaliby odbiorcy. W Interii sprawdzamy, czym Niemcy rzeczywiście zastąpiły energię jądrową w produkcji prądu.

Reklama

Niemcy odeszły od atomu

Niemcy wyłączyły ostatnie trzy elektrownie atomowe 15 kwietnia 2023 roku. Decyzja o odejściu od energii jądrowej nie została podjęta z dnia na dzień: Niemcy dyskutowały o tym od 2011 roku, kiedy miała miejsce katastrofa w elektrowni w Fukushimie. Za wyłączeniem atomu miały stać względy bezpieczeństwa, ale także ekologii - chodziło o składowanie zużytego paliwa oraz zmniejszenie emisji, które choć w takich elektrowniach są mniejsze niż w konwencjonalnych, to jednak nadal istnieją.

Argumenty za powrotem do energetyki jądrowej też są liczne: cena energii, mała emisyjność, możliwość wyłączenia innych nieekologicznych źródeł, takich jak elektrownie gazowe i przede wszystkim węglowe. Nieuchronność zwiększenia udziału tego ostatniego źródła w niemieckim miksie była wysuwana jako koronny argument przeciwko wyłączeniu elektrowni jądrowych.

Wielkiego renesansu węgla nie ma

Ale jak pokazują dane, od momentu wyłączenia w kwietniu, udział węgla w produkcji prądu w Niemczech wcale nie wzrósł. Wręcz przeciwnie, kwiecień był miesiącem, kiedy udział węgla w miksie był największy. Jak podaje niemiecki Instytut Fraunhofera, od początku roku udział węgla (łącznie kamiennego i brunatnego) w produkcji energii elektrycznej w Niemczech wynosił w kolejnych miesiącach:

  • w styczniu - ok. 31 procent,
  • w lutym - ok. 36 procent,
  • w marcu - ok. 26 procent,
  • w kwietniu - ok. 27 procent,
  • w maju - ok. 20 procent,
  • w czerwcu - ok. 22 procent,
  • w lipcu - ok. 18 procent.

W sierpniu wynosi do tej pory ok. 15 procent. 

Co więcej, nie wzrósł także znacząco udział gazu w produkcji energii elektrycznej. Jak alarmowano przed niemieckim odejściem od atomu, to paliwo, chociaż jego spalanie jest mniej emisyjne od spalania węgla, także pociąga za sobą wypuszczanie gazów cieplarnianych do atmosfery. Jednak zgodnie z niemiecką Energiewende, czyli polityką energetyczną zakładającą, że do 2045 roku Niemcy osiągną neutralność klimatyczną, właśnie gaz miał być paliwem przejściowym dla energetyki zanim kraj całkowicie odejdzie od emisyjnych źródeł.

Udział gazu w niemieckiej produkcji energii elektrycznej - a więc tam, gdzie gaz potencjalnie mógł zastąpić atom, wynosił od stycznia odpowiednio:

  • w styczniu - ok. 12 procent,
  • w lutym - ok. 13 procent,
  • w marcu - ok. 11 procent,
  • w kwietniu - ok. 10 procent,
  • w maju - ok. 11 procent,
  • w czerwcu - ok. 13 procent,
  • w lipcu - ok. 10 procent.

Jeśli nie atom, węgiel i gaz, to co?

Jak tłumaczyć brak znaczących wzrostów udziału zużycia węgla i gazu w niemieckiej energetyce? Stoi za tym klika splatających się ze sobą czynników. Po pierwsze Niemcy rzeczywiście stawiają na bezemisyjne źródła energii. Dokładnie tak, jak zakładają w swojej polityce energetycznej.

Odnawialne źródła energii zapewniły w lipcu aż 69 proc. prądu wygenerowanego w Niemczech w lipcu. To rekordowy poziom. Jeszcze nigdy w historii udział OZE w niemieckiej produkcji energii nie był tak duży.

Wysoki udział energii z OZE to jednak efekt nie tylko polityki energetycznej. W Niemczech wpływ na to ma także mniejsze zapotrzebowanie - związane z porą letnią, ale także potencjalnie z sytuacją gospodarczą. Hamujący przemysł to mniejsze zapotrzebowanie na prąd - a Niemcy, jak opisywaliśmy w tym artykule, notują mocny spadek produkcji przemysłowej. Podobną sytuację - spadku popytu na energię elektryczną z powodu osłabienia w gospodarce - obserwujemy zresztą w Polsce, co opisywaliśmy tutaj. 

W przypadku mniejszego popytu ze strony przemysłu zaś pierwsza zwykle spada właśnie produkcja z węgla i gazu, a w rezultacie może wzrosnąć udział OZE - zauważa niemiecki portal poświęcony transformacji energetycznej Clean Energy Wire.

Do tego dochodzi trzecia kwestia - odejście od energii jądrowej w Niemczech było procesem stopniowym i rozpisanym na lata. W 2011 roku, kiedy dyskusja o wyłączeniu elektrowni się rozpoczynała, atom stanowił blisko jedną piątą miksu energetycznego w produkcji prądu. W całym 2022 roku odpowiadał już tylko za niecałe 7 proc. produkcji. W marcu 2023 rok, czyli ostatnim miesiącu, kiedy elektrownie działały, z energii jądrowej pochodziło ok. 5 proc. prądu wyprodukowanego w Niemczech. 

Martyna Maciuch

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: energetyka | Niemcy | węgiel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »