Co dalej z Zielonym Ładem po eurowyborach? "Staliśmy się liderem kosztów, a nie korzyści"
Rewolucji nie będzie - tak przyszłość Europejskiego Zielonego Ładu prognozują eksperci, z którymi rozmawia Interia. Wskazują, że mimo słabnącej pozycji Zielonych i nieznacznego wzrostu poparcia dla prawicy w części krajów UE odwrotu od realizacji polityki klimatycznej nie będzie. Pokreślają jednak, że trudno będzie o niskie koszty zmian oraz o konkurencyjność względem USA czy Chin.
Wyniki wyborów do Europarlamentu wskazują, że wielkiej rewolty nie będzie. Europejska Partia Ludowa (EPL), do której należą KO czy PSL utrzymała się na pierwszym miejscu pod względem liczby mandatów. Drugie miejsce na podium zajmą niezmiennie socjaliści. Na dalszych miejscach uplasowały się mniejsze ugrupowania, choć tutaj widać już pewne trendy zmian. Prawica, a więc Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy oraz przedstawiciele grupy Tożsamość i Demokracja zyskali kosztem polityków z lewej strony, a więc Renew Europe czy Zielonych. Zwrot w prawo widać też w niektórych poszczególnych krajach, zwłaszcza we Francji, gdzie zwyciężyła frakcja Marine Le Pen. Na wynik nie mogą narzekać także przedstawiciele niemieckiej AfD czy Bracia Włosi. To pokazuje, że coraz więcej wyborców powoli skłania się do nieco innego spojrzenia na politykę unijną. Jednym z istotnych aspektów jest tutaj kwestia klimatyczna.
Założenie osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku wpisane w Europejski Zielony Ład stało się w ostatnich latach hasłem odmienianym przez wszystkie przypadki w krajach wspólnoty - zwłaszcza tam, gdzie nowe przepisy w znaczący sposób wpłyną na poszczególne grupy interesów. Zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. do 2030 roku, zmiana sposobu nawożenia roślin, gospodarka obiegu zamkniętego, zielona energia - wszystkie założenia są z jednej strony ambitne i potrzebne w kontekście ochrony klimatu, z drugiej wiążą się z kosztami. Czy nowe rozdanie mandatów w Parlamencie Europejskim może zmienić założenia Zielonego Ładu?
- Chociaż kraje Unii Europejskiej ponoszą coraz większe koszty polityki klimatycznej, to dla zamożnych społeczeństw, szczególnie Europy Zachodniej, nie są one jeszcze istotnie odczuwalne. Z bardziej radykalnymi zmianami będziemy mieli do czynienia w kolejnych wyborach, kiedy zahamowanie rozwoju gospodarczego krajów unijnych zmusi społeczeństwa do refleksji. Szczególnie kiedy zaczną działać regulacje dotyczące efektywności energetycznej budynków - prognozuje prof. Władysław Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej. Wskazuje on ponadto, że zahamowanie rozwoju gospodarczego krajów Unii Europejskiej i znaczne uzależnienie się od dostawców z innych krajów, jeśli chodzi o na przykład panele fotowoltaiczne czy samochody elektryczne może doprowadzić do rewizji celów polityki klimatycznej.
Prezes Klubu Jagiellońskiego Paweł Musiałek mówi wręcz wprost, że nie uważa, aby UE miała znacząco zmieniać lub wręcz wycofać się z założeń polityki klimatycznej. Dlaczego?
- Po pierwsze, Europejski Zielony Ład jest złożoną sprawą pod kątem legislacyjnym; jest jak duży okręt, to znaczy bardzo trudno wprawić w ruch tego typu maszyny, ale jak już się tą maszynę rozpędzi to trudno ją zatrzymać. Siła instytucjonalnej inercji będzie pracować na rzecz tego, że Europejski Zielony Ład po prostu będzie "mielić". Druga kwestia jest taka, że Europejski Zielony Ład dla Unii stał się Świętym Graalem; czymś, co było takim tematem, na którym Unia Europejska starała się budować własną tożsamość. Skala oczekiwań, nadziei z tym związana była też na tyle duża i dużo zainwestowano w niego, że trudno sobie wyobrazić odwrót. Trzeci powód: instytucje unijne są bardzo słabo responsywne na oczekiwania obywateli, bo też sposób ich wyboru i funkcjonowania jest niedemokratyczny w tym sensie, że nie są wybierane w sposób bezpośrednio przez obywateli. Przez to, że nie ma odpowiedzialności przed nikim spełnienie oczekiwań obywateli nie jest priorytetem - wyjaśnia nasz rozmówca.
Stąd też nawet jeśli rolnicy będą w dalszym ciągu protestować przeciwko Europejskiemu Zielonemu Ładowi, zdaniem Musiałka niewiele wskórają - tym bardziej, że Komisja Europejska wyszła już z pewnym kompromisem (np. wycofanie projektu zakładający ograniczenie stosowania pestycydów w rolnictwie). Ponadto gdyby nawet całkowicie wyłączyć rolnictwo spod założeń unijnej polityki, w zasadzie można byłoby ją od razu wyrzucić do kosza; nie da się bowiem dojść do neutralności klimatycznej bez objęcia zmianami rolników.
- Z Europejskim Zielonym Ładem problem nie polega na jednej czy drugiej regulacji, tylko na fundamencie, co powoduje koszty różne dla różnych grup. Nie ulega wątpliwości, że będzie to proces kosztowny, stąd obywatele się buntują - dodaje ekspert.
Najbardziej widoczną grupą niezadowoloną z założeń Europejskiego Zielonego Ładu są obecnie rolnicy. Fala strajków przetacza się przez poszczególne kraje, choć ich nasilenie, zwłaszcza w Polsce, miało miejsce wczesną wiosną przed samorządową i europejską kampanią wyborczą i w przededniu rozpoczęcia prac na roli. To jednak może być dopiero początek, bowiem inną grupą są osoby związane z sektorem energetycznym, w tym górnicy.
- Musimy przeprowadzić transformację, szczególnie w Polsce, gdzie mamy już wysłużone kopalnie węgla i niezależnie od Zielonego Ładu musielibyśmy inwestować w nowe źródła energii. Dużo bardziej opłacalna była dywersyfikacja miksu energetycznego, odejście od węgla, który staje się coraz droższy. Nie mniej to nie oznacza, że korzystne dla krajów unijnych jest wprowadzanie regulacji narzucających bardzo wymierne koszty i przede wszystkim opodatkowujące za pomocą mechanizmu ETS emisje dwutlenku węgla- uważa prezes Klubu Jagiellońskiego.
Prof. Mielczarski jest nieco sceptyczny co do wyłącznego opierania gospodarki na OZE.
- Próbujemy likwidować energetykę węglową ale dla funkcjonowanie gospodarki i społeczeństwa są potrzebne elektrownie, które będą dostarczać ciągle energię elektryczną bez względu na warunki pogodowe i związaną z nimi pracę odnawialnych źródeł energii. Możemy zlikwidować własne górnictwo, ale wtedy trzeba będzie sprowadzać węgiel z innych krajów uzależniając się od niepewnych dostaw. Tylko trzy technologie są w stanie zagwarantować ciągłe dostawy energii dla gospodarki i społeczeństwa: elektrownie węglowe, gazowe i jądrowe - mówi, choć uważa, że atom nie jest w stanie zastąpić węgla i gazu.
Biorąc pod uwagę, że liderami emisji gazów cieplarnianych na świecie nie są kraje UE, a Chiny czy Stany Zjednoczone, pod znakiem zapytania staje dążenie do transformacji klimatycznej w krajach wspólnoty.
- Nawet jeżeli Unia dojdzie do neutralności klimatycznej nie będzie miało to żadnego znaczenia w kontekście znikomego udziału w globalnych emisjach. Już ten udział kilkuprocentowy; co z tego, że zejdziemy z emisji, skoro widzimy że tempo spadków w innych krajach jest znacznie wolniejsze. Europa staje się po prostu "zielonym frajerem", który wydaje pieniądze, które podważają konkurencyjność a wcale niekoniecznie wpływają się takie istotny sposób na planetę - uważa prezes Klubu Jagiellońskiego.
Tłumaczy on, że największą zmianą dla UE było przejście z powielania narzuconych przez inne kraje założeń polityki klimatycznej do pretendowania do pozycji lidera.
- Widać, że to nie działa. Nie jest tak, że Unia wyznaczyła standard, do którego inni dążą, tylko widać ewidentnie, że USA czy Chiny przyjmują takie rozwiązania, które są jak najmniej kosztowne, a maja najbardziej pozytywny wpływ na zielony przemysł. Tam stworzono system, w którym przyspiesza się wejście w zielone łańcuchy wartości, a my też deklaratywnie chcielibyśmy to zrobić. Tyle, że tyle nie mamy takich możliwości polegających na dopłatach do zielonego przemysłu i w efekcie przyjmujemy rozwiązania które są nie marchewką, tylko kijem. Opodatkowujemy wszelkiego rodzaju aktywność, która wytwarza emisyjność i to powoduje naturalnie, że finalne koszty są zrzucone na firmę, gospodarstwa domowe, państwo. W efekcie staliśmy się liderem kosztów, a nie korzyści Europejskiego Zielonego Ładu - podkreśla.
Prof. Mielczarski jest zdania, że do realnego wkładu wspólnoty w zahamowanie niekorzystnych zmian klimatu potrzebna byłaby skoordynowana polityka największych światowych gospodarek, zwłaszcza z Azji.
- Cokolwiek zrobią kraje Unii Europejskiej, to bez współdziałania innych krajów nie przyniesie efektów. Unia Europejska ponosi olbrzymie koszty polityki dekarbonizacyjnej, które będą prowadziły do zahamowania rozwoju gospodarczej, co zresztą już jest obecnie obserwowane. Jest to rodzaj samobójstwa gospodarczego. Wydaje się, że lepiej byłoby gdyby środki jakie przeznacza UE na dekarbonizację zostały skierowane na redukcję negatywnych skutków ewentualnych zmian klimatycznych - tłumaczy.
Paulina Błaziak