Złoty, ale nie świeci

To nie jest czas świetności polskiego złotego. Za jego problemy odpowiada przynajmniej kilka czynników i te skumulowane w jednym czasie dały przytłaczający efekt. Tym samym na parach z głównymi walutami doszło do mocnego osłabienia PLN. Dodatkowo nawet w swoim koszyku walutowym złoty wygląda mało przekonująco. Warto zastanowić się nad jego kondycją i perspektywami na kolejne miesiące

Wirusowe uderzenie


Teraz może trudno w to uwierzyć, ale rok 2020 kurs euro zaczynał w okolicach 4,24 zł. Wtedy jeszcze nikt się nie spodziewał, w jak duże turbulencje wpadnie krajowa waluta. Jednak wybuch pandemii odcisnął znaczące piętno na globalnej gospodarce, na rynkach finansowych i uderzył w wiele aktywów. Koronakryzys nie ominął też złotego, który będąc w świadomości inwestorów aktywem bardziej ryzykownym, musiał doświadczyć odpływu kapitału. W ciągu zaledwie kilku tygodni za jedno euro trzeba było płacić już prawie 40 groszy więcej. PLN próbował kontrować w kolejnych miesiącach, ale po 2 latach trzeba jasno stwierdzić: znalazł się on w wyraźnej tendencji spadkowej. Czy wciąż to pandemię można uznać za główną winowajczynię tak słabej formy naszej waluty? To byłaby chyba tylko częściowa i zdecydowanie zbyt mało dokładna odpowiedź.

Mocniejsze falochrony


Na pewno nie należy lekceważyć kolejnych fal pandemii, które zalewają systemy zdrowotne poszczególnych państw. Jeszcze większy niepokój mogą budzić nowe warianty, które zmieniają się w klasyfikacji głównej przyczyny nowych zakażeń. Jednak chyba już mało kto wierzy, że świat może ponownie zostać sparaliżowany w stopniu, jakiego doświadczyliśmy wiosną 2020 roku. Trudno zaprzeczyć, że każda nowa fala niesie ze sobą spore zagrożenie, ale mimo dużych kosztów (niestety także ludzkich), świat powoli uczy się żyć w tych nowych okolicznościach. Dlatego nawet przy znaczących wzrostach zachorowań i hospitalizacji wiele krajów, jeśli decyduje się na obostrzenia, to są one albo chwilowe lub/i częściowe. Mało kto rozważa opcję całkowitego lockdownu, choć Omikron popchnął w grudniu do takiego ruchu np. Holandię. Oczywiście w całym tym pandemiczno-postpandemicznym świecie będą pojawiały się bardziej i mniej kontrowersyjne rozwiązania, ale ponowne, globalne zamrożenie gospodarki jest coraz mniej prawdopodobne. A w takim razie wpływ obostrzeń powinien być zdecydowanie mniejszy. Czyli tym samym rynkowe ryzyko powinno być mniejsze, a mimo to kapitał nie płynie w stronę złotego.

Interwencją w złotego


Tutaj dochodzimy do czynników słabości złotego, które możemy określić jako wewnętrzne, ale które tylko w pewnym stopniu wynikają z pandemicznych zawirowań. Spójrzmy ponownie na kurs euro, w grudniu 2020 roku znajdował się on nieznacznie powyżej 4,40 zł po bardzo dobrej dla siebie jesieni. Wtedy jednak do akcji wkroczył Narodowy Bank Polski, który interwencją na rynku walutowym (skupował na dużą skalę waluty obce za nawet kilkanaście mld zł) doprowadził do gwałtownego osłabienia PLN. Chociaż bankierzy twierdzili, że robią to w celu wzmocnienia polskiej gospodarki (słabsza waluta to większa konkurencyjność eksportu), to nikt nie miał wątpliwości, że w ten sposób NBP zwiększył znacząco swój bilans, a to pozwoliło mu na wpłatę pokaźnych środków do budżetu państwa. Sama interwencja popchnęła kurs euro kilkanaście groszy wyżej w 2 tygodnie, co można zobaczyć na wykresach np. tutaj: https://internetowykantor.pl/kurs-euro/. Chociaż takie operacje banków centralnych są narzędziem dostępnym w ich arsenale, to mają jedną istotną wadę: podkopują zaufanie rynków do takiej instytucji. A to miał być dopiero początek...

Poprawa nastrojów


Nie można zaprzeczyć, że w trakcie roku 2021 złoty miał także lepsze momenty. Najwyraźniej zarysowało się to maju, gdy kurs euro spadł w pobliże 4,45 zł. Można to powiązać z ogólną poprawą rynkowego sentymentu, gdy wiele państw wychodziło z wiosennej fali zakażeń, a dystrybucja szczepionek przyspieszała. Wtedy wiele osób mogło uwierzyć, że pandemię uda się pokonać w dającej się przewidzieć przyszłości, więc zagrożenie z jej strony nie będzie już tak poważne. Był to jeden z powodów, dla którego kapitał zaczął odpływać z dolara amerykańskiego i w ten sposób USD znalazł się na tegorocznych minimach. Jest to częsta korelacja na rynku walutowym, gdy przejście inwestorów w tryb risk on oznacza przepływ środków z bezpiecznych przystani w kierunku bardziej ryzykownych, ale równocześnie mogących przynieść większy zysk aktywów. Niestety były to zasadniczo ostatnie wyraźne momenty słabszego dolara i mocniejszego złotego.

Stopy złotego


Kolejne miesiące to już swoisty rajd aprecjacyjny "zielonego" na szerokim rynku, który m.in. sprawił, że kurs EUR/USD od wiosny do jesieni zaliczył spadek o ponad 10 centów. Musiało to znaleźć swoje przełożenie także na notowaniach PLN, ale obwinianie o całe zło dolara byłoby nadużyciem. Dlatego w tym momencie nie uciekniemy od rozważań, jaki wpływ na pozycję złotego w ostatnich miesiącach miało postępowanie Rady Polityki Pieniężnej. Czemu to w funkcjonowaniu RPP warto się doszukiwać dolewania oliwy do ognia słabnącej krajowej waluty? Ponieważ to władza monetarna odpowiedzialna jest za ustalanie wysokości stóp procentowych, co inaczej można nazwać kształtowaniem kosztu pieniądza. W dużym skrócie, jeśli jakieś państwo podnosi stopy, to oznacza, że inwestowanie we wszelkie aktywa emitowane przez to państwo i w tym państwie (np. obligacje, akcje) będzie bardziej opłacalne. A żeby nabyć jakiekolwiek aktywa w danym kraju, to z reguły najpierw trzeba posiadać jego walutę, co oznacza, że inwestorzy dokonują jej zakupu, tym samym doprowadzając do jej umocnienia. Czemu w takim razie nie zobaczyliśmy tego w przypadku złotego?

Niezłota Rada


Jednym z najważniejszych zadań bankierów centralnych czy też instytucji kształtujących politykę monetarną danego kraju jest dbałość o stabilność cen. Oznacza to po prostu, że powinni dążyć swoimi działaniami do utrzymywania inflacji w okolicach ustalonego przez siebie (zależnie od poziomu gospodarki i tempa rozwoju) celu inflacyjnego. Przychodzą jednak takie kryzysowe momenty, gdy ważniejsza staje się stymulacja gospodarki, która popada w jakieś kłopoty. Właśnie z tym mieliśmy do czynienia, gdy wybuchła pandemia i świat stanął w miejscu. Wiele banków centralnych ścinało stopy prawie do zera, uruchamiało też różne programy mające zapewniać płynność na rynkach. Polska nie była w tym odosobniona. Jednak z reguły każde działanie ma swoją cenę i tym przypadku takową była rozpędzająca się inflacja. A najlepszym narzędziem w rękach bankierów centralnych w celu zduszenia dynamiki cen jest podwyżka stóp procentowych. Tutaj pojawił się problem w podejściu NBP i RPP. Nasi decydenci z prezesem Adamem Glapińskim na czele bardzo długo ignorowali zagrożenie wynikające z wysokiej inflacji, co równocześnie obciążało pozycję złotego.

Złota samotność


A ignorowanie tego zagrożenia stawało w coraz większym kontraście do postępowania państw bliskich nam nie tylko geograficznie, ale co równie ważne znajdujących się w tym samym koszyku walutowym co polski złoty. Konkretnie chodzi o Czechy i Węgry. W obu tych państwach nowy cykl monetarny rozpoczęto już w czerwcu, gdy nasi decydenci jeszcze przez kilka kolejnych miesięcy twierdzili, że inflacja jest przejściowa i nie stanowi zagrożenia. Jeszcze we wrześniu prof. Glapiński odsyłał do szkoły wszystkich sugerujących podwyższanie stóp procentowych. A już miesiąc później głosował za takim ruchem. Brak działań połączony z bardziej niż chaotyczną komunikacją podkopał zaufanie do RPP. A to sprawiało, że nawet korzystne z punktu widzenia rodzimej waluty działania przynosiły słaby efekt. Patrząc na perspektywę roku, złoty w stosunku do euro osłabił się najbardziej, węgierskiego forinta nie dotknęła aż taka przecena, a czeska korona się umocniła.

Złota przyszłość?


Wszystkie wymienione powyżej aspekty sprawiły, że w ostatnich dniach listopada kurs euro wybił się ponad 4,70 zł, tym samym wyznaczając 11-letnie maksima. Po dotarciu do tych szczytów złoty wrócił wreszcie do życia i w szybkim tempie udało mu się zniwelować część strat. Pod koniec grudnia kurs EUR/PLN utrzymuje się powyżej 4,60 zł. Czy rodzima waluta ma szansę na lepszy rok 2022? Z pewnością będą ją obciążać zagrożenia w postaci choćby dalszego rozwoju pandemii, czy połączenia wysokiej inflacji z coraz wyższymi stopami procentowymi (na efekt podwyżek kosztu pieniądza w kontekście dynamiki cen trzeba czekać nawet kilka kwartałów). Dodatkowym ciężarem może być umacniający się amerykański dolar. Jednak w świecie, w tym na rynku walutowym nic nie trwa wiecznie, a okres słabości waluty powiązanej z tak dynamiczną gospodarką jak polska nie powinien być czymś stałym. Dlatego kolejne miesiące rzeczywiście mogą się okazać łaskawsze dla PLN, ale do wszelkich przewidywań rynkowych (tym bardziej w tak niespokojnych czasach) należy podchodzić z daleko posuniętą ostrożnością.

Autor: Adam Fuchs - analityk walutowy w InternetowyKantor.pl

.
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »