Afera o Stacinko Duże ciągnie się od lat. O jezioro walczą letnicy, przedsiębiorca i... politycy
Kaszubskie jezioro Stacinko Duże od ponad dwudziestu lat jest przedmiotem sporów, po tym jak zostało sprzedane przez samorząd osobie prywatnej. O to, czy można było legalnie dokonać sprzedaży, spierają się lokalni działacze, jego właściciel oraz - od niedawna - politycy partii rządzącej, nie szczędząc przy tym ostrych słów pod adresem sądów i ekologów. W środę kwestią Stacinka zajmowała się sejmowa komisja. Sprawę ma badać także prokuratura krajowa.
Stacinko Duże to położone na Kaszubach jezioro o powierzchni szesnastu hektarów. Od kilkunastu lat jest przedmiotem miejscowych sporów oraz sądowych batalii, a od niedawna także tematem dyskusji na sejmowych komisjach. Czym kaszubski akwen zasłużył sobie na uwagę decydentów? W zależności od tego, kogo spytać, poszło o możliwość kąpieli, ekologię, pieniądze albo zasady.
"Drugi punkt, drodzy państwo, dotyczy sprawy, która nie wiem, czy w Polsce jest sprawą systemową, ale być może jest sprawą systemową. Dotyczy ordynarnego cwaniactwa i niestety też nie zawsze sprawdzającego się wymiaru sprawiedliwości w Polsce" - tak dyskusję o Stacinku Dużym rozpoczynał w 2022 roku na sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej poseł Kacper Płażyński z PiS-u.
Jak wskazywał poseł, afera wokół jeziora, która już dawno przestała być lokalną gminną ciekawostką, rozpoczęła się od sprzedaży Stacinka prywatnemu właścicielowi przez samorząd. W Polsce sprzedaż jeziora jest możliwa, o ile nie jest to jezioro przepływowe, a więc o ile akwen ten nie jest połączony z innymi zbiornikami.
Problem polega na tym, że Stacinko Duże za przepływowe było uznawane przynajmniej jeszcze w latach 90. A przynajmniej jako takie zostało przekazane przez Skarb Państwa starostwu powiatowemu w Sulęczynie. Starostwo powiatowe po kilku latach odsprzedało zbiornik osobie prywatnej, już jako jezioro nieprzepływowe. Od tej osoby miał kupić je Stanisław Kołata. I w tym momencie zaczęły się kłopoty.
- Zakochałem się w tym miejscu, planowałem poszerzyć tu moje nieruchomości i zaadaptować na turystykę zdrowotną. Kłopoty zaczęły się w 2000 roku, w momencie kiedy kupiłem jezioro. Otóż, grupa osób stwierdziła, że nie mam prawa wybudować tego obiektu i zablokowała budowę rybaczówki. W odwecie zabroniłem im dostępu do jeziora - opowiadał w 2011 roku genezie konfliktu nabywca Stanisław Kołata w programie "Interwencja" Telewizji Polsat.
Nowy właściciel zaczął w Stacinku Dużym hodować w nim ryby i zakazywał letnikom i mieszkańcom kąpieli w jeziorze. Jak wskazują dziennikarze "Internwencji", z upływem czasu konflikt zaostrzał się; doszło nawet do tego, że pan Stanisław został ukarany za pobicie.
"Trwający od 2000 roku konflikt pomiędzy letnikami a nowym właścicielem Jeziora Stacinko w Mściszewicach - Stanisławem Kołatą, co rusz przybierał na sile. Właściciele domków postanowili zawalczyć o jezioro" - pisał z kolei o sprawie w 2011 roku "Express Kaszubski".
Jak podawał dziennik, mieszkańcy przekonywali, że do sprzedaży nie powinno było dojść, bo jego nowy jego właściciel sam "zasypał kanały łączące je z innymi jeziorami (...) by jezioro miało status nieprzepływowego". Zwracano też uwagę na problem z zarastaniem Stacinka Średniego, które w czasach, gdy Stacinko Duże było jeszcze przepływowe, było połączone z większym zbiornikiem.
"Już zarasta, znacznie obniżyło się lustro wody i coraz bardziej wygląda jak wielki staw. Ratunkiem jest umożliwienie przepływu wód z jeziora Stacinko Duże, które znajduje się tuż obok. Jednak właściciel tego jeziora ułożył wielkie głazy i zasypał przepływ" - mówili o stanie sąsiadującego jeziora w 2009 roku cytowani przez portal Warszawa Nasze Miasto członkowie Stowarzyszenia na Rzecz Ochrony Jeziora Stacinko.
Zupełnie inaczej opisywał sytuację nabywca jeziora. "Problem wysychania jezior dotyczy nie tylko tych w Podjazach (miejscowości, nad którą leży Stacinko Średnie - red.). To problem wielu jezior w tym rejonie, które ktoś kiedyś próbował regulować za pomocą rowów i wodę odprowadzić do Słupi. Te jeziora same sobie regulowały wodę i to tylko okresowo, kiedy był jej nadmiar w wyniku jesiennych opadów lub wiosennych roztopów" - wskazywał Kołata w 2009 roku w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim". I dodawał:
"Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym zasypał wszystkie rowy i przepusty między jeziorami, nie tylko ten przy moim jeziorze (...). Pogłębianie przepływowych rowów, co robią niektórzy mieszkańcy Podjazów, powoduje wysychanie też mojego jeziora. Nie mogę na to pozwolić, dlatego usypałem wał".
Sprawą ostatecznie ponownie zajął się samorząd. Starosta powiatowy z Kartuz powołał do zbadania sprawy komisję składającą się m.in. z meliorantów i geodetów. O pomoc poproszono biegłych i Urząd Marszałkowski województwa pomorskiego.
Po zbadaniu sprawy Stacinko Duże trafiło na wokandę Sądu Rejonowego w Kartuzach. W 2016 roku organ unzał, że jezioro jest przepływowe, więc nie można go było legalnie sprzedać i tym samym odebrał je dotychczasowemu właścicielowi, przekazując je na rzecz Skarbu Państwa. Dotychczasowy właściciel zapowiadał dalszą walkę o jezioro, które uważał za zakupione legalnie. W drugiej instancji sąd okręgowy podtrzymał wyrok, odbierający mu prawa do akwenu.
Ale, jak relacjonował w 2022 roku poseł Płażyński, sprawa ponownie dotarła do wymiaru sprawiedliwości. I to aż do Sądu Najwyższego, który orzeczenie pomorskich organów uchylił i przekazał do ponownego rozpoznania. "Później następny sąd powszechny - zdaje się, że trafiło to od razu do sądu okręgowego - uznał, że jednak jezioro nie jest jeziorem przepływowym, w związku z czym mogło być sprzedane" - relacjonował rok temu parlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości.
Na temat tego, że Stacinko Duże w rzeczywistości jest przepływowe, powstało kilka prac naukowych. Powstały w tym zakresie także specjalistyczne mapy - wyliczał we wtorek reprezentujący aktywistów walczących o jezioro Aleksander Mróz. O tym, że jest przepływowe, miało wskazywać kilku biegłych. Ekspertyza o tym, że to woda stojąca, należała do jednego biegłego - dodawał Mróz.
Wątpliwości osób przekonanych o tym, że Stacinko jednak jest przepływowe, po latach nie milkną. W ten sposób temat trafił na biurko Kacpra Płażyńskiego z Prawa i Sprawiedliwości, a za jego pośrednictwem na sejmową komisję.
- To jest bardzo ciekawe studium przypadku (...) Jest to bardziej problem prawny i problem z ustanowieniem charakteru wód - mówił w środę na Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej wiceminister infrastraktury Grzegorz Witkowski. - Zgodnie z ewidencją budynków działki są oznaczone jako grunty pod wodami stojącymi. Natomiast według mapy podziału hydrologicznego Polski przez jezioro przepływ rzeka Strasznica (...), jezioro Stacinko znajduje się w jednolitej części wód płynących - referował na komisji Witkowski.
- Byliśmy tam też na miejscu tego jeziora. I przepraszam, ale z taką wyjątkową bezczelnością, jak tego tzw. właściciela, nie myślałem, że się spotkam. Ja mam zdjęcia i mogę je państwu pokazać. Tam, gdzie dawniej przepływało jezioro do drugiego jeziora, po prostu została zbudowana grobla, z wielkich głazów, ale tam w środku po prostu jest beton - mówił z kolei o jeziorze w środę Płażyński.
- Tam woda nadal płynie. Tam, gdzie jest teraz druga grobla, tam jeszcze w 1989 roku był mostek (...). Tej wody nie jest w stanie zatrzymać ta tama, jeszcze za Bismarcka na mapach to było oznaczone jako dopływ Słupii. Ale sąd nie chciał nas słuchać - mówił o jeziorze Aleksander Mróz, relacjonując przeprawy osób walczących o uznanie tego, że Stacinka nie można było sprzedać.
- Sprawa rzeczywiście jest bardzo bulwersująca. Wydawać by się mogło, że to jest sprawa indywidualna, ale wcale tak nie jest. Tak jest w całej Polsce praktycznie - mówił z kolei na komisji poseł PiS Czesław Hoc i wskazywał na znane mu podobne przypadki sprzedaży jezior przepływowych jako jezior stojących.
- A teraz taka refleksja może ogólna (...). Gdzie są ekolodzy, z Gdańska, z Kartuz? Gdzie są ci ekolodzy, którzy tak bardzo się troszczą o rewitalizację Odry, protestują, przypinają się do drzew? - dodawał Hoc. - A druga sprawa, wolne sądy (...). Nic tak nie boli jak poczucie niesprawiedliwości. Jak sąd, wiedząc o tym, że przez jezioro przepływa rzeka, może orzec, że to jest woda stojąca?
W sprawie Stacinka Dużego cała dostępna przez lata droga sądowa została wyczerpana po tym, jak sąd powszechny, rozpoznając sprawę, która wróciła z Sądu Najwyższego uznał, że jezioro mogło zostać sprzedane. Ale obecnie w polskim prawie jest jeszcze instytucja skargi nadzwyczajnej.
To wprowadzona do polskiego systemu z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy instytucja, zgodnie z którą od prawomocnego orzeczenia kończącego postępowanie w sprawie może być wniesiona skarga nadzwyczajna, o ile spełniony jest jeden z poniższych warunków:
- orzeczenie narusza zasady lub wolności i prawa człowieka i obywatela określone w Konstytucji,
- orzeczenie w sposób rażący narusza prawo przez błędną jego wykładnię lub niewłaściwe zastosowanie
- zachodzi oczywista sprzeczność istotnych ustaleń sądu z treścią zebranego w sprawie materiału dowodowego.
To, czy w sprawie Stacinka jest pole do zastosowania skargi nadzwyczajnej, ma badać obecnie prokuratura krajowa. Poseł Kacper Płażyński na środowej komisji poprosił przedstawicieli osób walczących o jezioro o przekazanie zgromadzonych materiałów prokuraturze i zapewnił, że będzie monitorował sytuację.
Martyna Maciuch