Chcieliście podwyżek stóp? No to macie efekty!
Komu zawdzięczamy rysujący się już całkiem wyraźnie na horyzoncie kryzys bankowy? Winnych szukajcie wśród tych, co przez ostatnie dwa lata pompowali antyinflacyjne strachy i twierdzili, że tylko jastrzębia polityka wysokich stóp procentowych może nas uratować. Im dziękujcie za ten pasztet!
Mam czasem wrażenie, że uczestnicy debaty ekonomicznej mają pamięć rozwielitki. Te maleńkie słodkowodne stawonogi żyją - jak wiadomo - około miesiąca. W skrajnych wypadkach dożywają do trzech. Podobnie jest w naszych dyskusjach gospodarczych. Bardzo głośni są w niej ludzie i środowiska, które najpierw krzyczą jedno, a potem - jak gdyby nigdy nic - płaczą z powodu konsekwencji wprowadzenia w życie... ich własnych propozycji. Nie widząc między jednym i drugim żadnego związku!
Teraz będziemy więc mieli (już mamy!) wysyp lamentów związanych z nową presją na rynkach finansowych. Stało się to po (prawie) upadu Banku Doliny Krzemowej (SVB) w Ameryce oraz Credit Suisse w Europie. Do tej listy może wkrótce trzeba będzie dopisać kolejnych instytucji finansowych. Lamentować będą - z grubsza - ci sami ludzie i te same środowiska, którzy jeszcze pół roku temu grzmiali, że najważniejsza jest walka z "inflacyjną zarazą". To ci sami, co wmawiają wszystkim, że winę za wzrost cen z lat 2021-2022 ponoszą demokratyczni politycy i bankierzy centralni. Wszystko dlatego, że ci drudzy na polecenie tych pierwszych nadrukowali za dużo pustego pieniądza. Dlatego - powiadali nam przez wiele miesięcy antyinflacyjni panikarze - trzeba teraz za wszelką cenę tu i teraz walczyć z inflacją. A jak się walczy z inflacją w kapitalistycznej gospodarce rynkowej? Ano walczy się tak, że się podnosi stopy procentowe. Domagali się więc ostrych podwyżek stóp. Tu i teraz!! Natychmiast!!
Pamiętacie te argumentację? Ja pamiętam. Pamiętam, kto (choćby u nas w Polsce) grzmiał, że stopy procentowe trzeba radykalnie podnosić. Pamiętam, kto chciał u nas w Polsce stawiać władze NBP przed Trybunałem Stanu za ociąganie się z podwyżkami stóp. Pamiętam, kto - jeszcze jesienią ubiegłego roku - twierdził, że poziom stóp procentowych musi być wyższy od inflacji. I że w zwalczaniu wzrostu cen nie można się oglądać na nic. Że potrzebna jest tu "nowa terapia szokowa". Pamiętam to bardzo dobrze. Bo nie jestem rozwielitką.
Polska jak Polska - nasz poziom stóp procentowych nie ma póki co - wielkiego znaczenia dla światowej gospodarki. Ale przecież bardzo podobnie było z debatą w tych krajach, gdzie poziom stóp ma znaczenie globalne. W USA, w strefie euro, w Wielkiej Brytanii i w innych "kotłowniach" światowej gospodarki. Tam też antyinflacyjny panikarze wymusili podwyżki stóp. A z tych, co ośmielali się uważać inaczej robiono oszołomów. W efekcie podwyżki stóp ruszyły w 2022. I trwają nadal. W USA z okolic 0 doszły do prawie 5 proc. W Wielkiej Brytanii do 4 proc. W strefie euro do ponad 3.
No i teraz mamy tych podwyżek stóp namacalne konsekwencje. Są nimi wspomniane już (prawie) bankructwa kilku ważnych banków w USA i Europie. A dlaczego SVB czy Credit Suisse wpadły w tarapaty i musiały zostać wyratowane? Ano właśnie z powodu dynamiki wywołanej nagłymi i dość ostrymi podwyżkami stóp procentowych największych banków centralnych. Stało się tak dlatego, że stopa procentowa banku centralnego stanowi niezwykle potężne narzędzie. Stopy procentowe to - mówiąc z grubsza - cena pieniądza w obiegu gospodarczym. Jeżeli je podwyższamy, to musimy się liczyć z wieloma konsekwencjami. Najważniejsza będzie taka, że życie gospodarcze nam spowolni. Tysiące biznesów nie będzie mogło finansować swoich planów i przedsięwzięć. Miliony gospodarstw domowych zostaną przygniecione wyższymi kosztami obsługi długu. Na przykład hipotecznego.
Ale to nie koniec. Bo efekty będą sięgały jeszcze dalej. Poziom stopy procentowej banku centralnego to przecież również kluczowy składnik tzw. rentowności obligacji. Tak rządowych - jak i korporacyjnych. Zostańmy na chwilę przy papierach rządowych. To jest innymi słowy tzw. dług publiczny. Ten, którego niektórzy tak bardzo się boją i wojują z nim z zawziętością działaczek antyalkoholowych w przededniu wprowadzenia prohibicji w USA. Oczywiście w poczuciu moralnej wyższości wobec zwolenników życia "na koszt przyszłych pokoleń".
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Tymczasem dług publiczny ma we współczesnej gospodarce do spełnienia bardzo wiele ważnych ról. Między innymi jest on bezpieczną przystanią w której chowają się pieniądze w czasie generalnej ekonomicznej zawieruchy. Tak jak w ostatnich czasach - naznaczonych najpierw przez pandemię a teraz wojnę i presję geopolityczną. W ostatnich latach do bezpiecznej przystani papierów rządowych napłynęło bardzo dużo pieniędzy. Gdy jednak stopy procentowe dużych banków centralnych zaczęły (w 2022 roku) rosnąć, to rentowność obligacji nieuchronnie i automatycznie także strzeliła w górę. W Polsce różni eksperci z bożej łaski widzieli w tym dowód na rychłe bankructwo kraju. Na utratę zaufania inwestorów do PiSonomiki. Ale to bzdura. W rzeczywistości tak było ze wszystkimi obligacjami wszystkich zamożnych krajów. Dziś widać, że ten wystrzał był - owszem - zapowiedzią bankructwa. Ale nie rządów. Tylko banków, które za bardzo uwierzyły w ten segment rynku. I teraz - gdy rentowność obligacji wzrosła - zaliczają stratę za stratą. Stało się tak dlatego, że wzrost rentowności oznacza, że spada wycena obligacji skarbowych. W konsekwencji wiele banków znalazło się w potrzasku, gdy musiały sprzedać obligacje ze stratą w celu wypłaty depozytów.
Innymi słowy: wspomniane banki stały się ofiarami podwyżek stóp. Tych samych podwyżek, o które tak bardzo się modlono i widziano w nich cudowny lek na całe zło. Dziś widzimy więc nic innego jak po prostu skutki uboczne przyjmowania tego leku. Wie to każdy, kto choćby odrobinę zna się na gospodarce. I czyja pamięć sięga dalej niż pamięć rozwielitki.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opnie
(śródtytuły od redakcji)