Dziurawe przepisy o ochronie pasażerów taksówek. Sami kierowcy mówią o patologiach
W połowie czerwca w życie weszły przepisy ustawy, która miała poprawić bezpieczeństwo osób korzystających z tzw. taksówek na aplikację. Po kilku miesiącach wnioski nie są jednak najlepsze, a sami taksówkarze mówią, że przepisy są dziurawe - i podają konkretne przykłady.
Zaświadczenie o niekaralności to fikcja, a brak egzaminu to pobudka do nadużyć. Do takich wniosków po kilku miesiącach od wejścia w życie zmian w ochronie pasażerów taksówek na aplikację dochodzą sami kierowcy.
Podstawowa zmiana zobowiązywała firmy pośredniczące w przewozie osób do weryfikacji swoich kierowców. Z dniem 17 czerwca dodatkowo kierowcy chcący świadczyć usługi przewozu osób w naszym kraju muszą posiadać także polskie prawo jazdy. Ta prosta zmiana miała sprawić, że dane każdego takiego kierowcy byłyby dostępne w Centralnej Ewidencji Kierowców, co ułatwiłoby skuteczne naliczanie choćby punktów karnych.
"Pasażerowie, a w szczególności pasażerki korzystające z przejazdów na aplikację mogą czuć się bezpieczniej dzięki nowelizacji prawa o ruchu drogowym"- informuje Ministerstwo Cyfryzacji na swoich stronach.
Weryfikacja kierowców na aplikację ma się sprowadzać do potwierdzenia tożsamości kierowcy w siedzibie firmy, która go zatrudnia, okazania aktualnego prawa jazdy i złożenia zaświadczenia o niekaralności. To właśnie ten ostatni aspekt budzi wiele wątpliwości.
Kierowca taksówki na aplikację z Łodzi, z którym rozmawiał "Fakt", jest wręcz rozczarowany nowymi przepisami. Mówi o fikcji w kontekście wymogu posiadania zaświadczenia o niekaralności.
"Obywatel kraju spoza Unii Europejskiej może spokojnie wystąpić do polskiego sądu o zaświadczenie o niekaralności. Co stwierdza polski sąd? Że w Polsce nie był karany" - tłumaczy pan Mariusz dziennikowi.
A co, jeśli taki kierowca został już skazany w swoim kraju lub jest tam ścigany? Tego system nie weryfikuje, a cytowany przez "Fakt" kierowca taksówki uważa, że problem rozwiązałoby proste przedstawienie zaświadczenia o niekaralności z kraju pochodzenia danego kierowcy.
Mężczyzna wskazuje także na inny problem. Jego zdaniem brak obowiązku zdania egzaminu, by otrzymać licencję na taksówkarza, sam w sobie jest pretekstem do nadużyć. Takie przepisy już kiedyś funkcjonowały, jednak zostały zmienione z początkiem 2020 roku.
"Egzamin obejmował nie tylko topografię miasta, ale również przepisy lokalne dotyczące przewozu osób. Teraz kierowcy często nie znają tych regulacji, co prowadzi do niebezpiecznych sytuacji" - dodaje taksówkarz.
Zawód taksówkarza można, jego zdaniem, kupić jak znaczek na poczcie, a nieporozumieniem są także badania kierowców. Taksówkarz nie wyobraża sobie skutecznego badania osoby, która w ogóle nie posługuje się językiem polskim.
Coraz poważniejszym problemem mają być także cenniki dynamiczne (uzależnienie ceny przejazdu od natężenia ruchu i dostępności kierowców), które u tradycyjnych taksówkarzy ograniczane są taryfami, a w przypadku przejazdów na aplikację często windują ceny. Taki przejazd jest zwykle droższy niż tradycyjny.