Felieton Gwiazdowskiego: Odebrać partiom subwencje
Kończący się tydzień upłynął na awanturze o to, czy Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) musi, czy nie musi odrzucić sprawozdanie finansowe PiS - ergo odebrać partii subwencję budżetową. Nawet nie o to, czy powinna, tylko właśnie czy musi.
To ja zacznę od tego, że odebrałbym subwencje wszystkim partiom. Raz na zawsze. Niech żyją ze składek. Wtedy będą się musiały starać o to, by mieć jak najwięcej członków. A umiłowani przywódcy tych partii tego właśnie nie chcą. Nad dużą partią trudniej panować w wodzowskim stylu. Lud, nawet ten partyjny, może się bowiem zbiesić.
Ale jest też pomysł drugi. Partia Donalda Tuska postulowała onegdaj finansowanie partii politycznych zamiast z subwencji z budżetu, dobrowolnymi wpłatami podatników, którzy mogliby sami decydować o przekazaniu 1% podatku wybranej partii, jak w przypadku organizacji pożytku społecznego. Tak jak jest w Niemczech z finansowaniem Kościoła. Ale pomysł szybciutko upadł. Pod absurdalnym pretekstem, że urzędnicy skarbowi dowiedzieliby się w ten sposób o preferencjach wyborczych podatnika, co mogłoby rodzić pokusę utrudniania życia osobom popierającym "niewłaściwe" partie. Tak, jakby dziś tego nie wiedzieli. Ba! Najaktywniejsi obywatele finansujący partie, są ujawniani w internecie jak najbardziej zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa. Jest to nawet obowiązkowe!
Skoro jednak odpis podatkowy na partie pozwala urzędnikom poznać nasze preferencje polityczne, co może okazać się niebezpieczne dla nas samych, to niech się partie finansują same ze składek... Stopa zwrotu z takiej inwestycji może okazać się bardzo wysoka. Można zostać prezesem jakiejś spółki Skarbu Państwa.
Czy w wyborach 1993 roku któraś z partii sugerowała wyborcom w swoim programie, że będzie chciała dla siebie ich pieniędzy? No nie. Ale po wyborach sobie coś takiego zgodnie uchwaliły. Pan Prezydent Kwaśniewski zachwalał, podpisując ustawę, że dzięki niej "zostanie ograniczona (!) korupcja". Z wykładni logicznej słów Pana Prezydenta można było wywieść, że:
- partie polityczne są skorumpowane;
- partie polityczne są skorumpowane, bo ich członkowie, zmierzający do zdobycia władzy w państwie, płacą za niskie składki i dlatego partie nie mając środków na walkę o władzę, muszą ulegać korupcji;
- jak partie będą miały subwencje z budżetu państwa, to będą kradły mniej (korupcja zostanie "ograniczona", a nie "zlikwidowana").
Niestety, zabrakło wyjaśnienia co się stanie, jak te skorumpowane partie zdobędą władzę w państwie. Mogliśmy się tego tylko domyślać. A ówczesne domysły potwierdziły późniejsze obserwacje działalności różnych spółek, czy agend rządowych. Subwencje nie powstrzymały jakoś partii przed ich zawłaszczaniem dla siebie poprzez swoich zwolenników.
Subwencje dla partii politycznych są zresztą niezgodne z Konstytucją - bo partie już istniejące mogą wykorzystywać pieniądze podatników na prowadzenie kampanii wyborczych, a podatnicy nie mogą sami sfinansować swoich własnych kampanii wyborczych jakby chcieli założyć nową partię polityczną. Mają bowiem ograniczenia.
Łączna suma wpłat od osoby fizycznej na rzecz jednego komitetu wyborczego wyborców nie może przekraczać 15-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę w dniu poprzedzającym dzień ogłoszenia postanowienia o zarządzeniu wyborów. Kandydat na posła, senatora, czy Prezydenta może zaś wpłacić sam na swoją kampanię sumę nieprzekraczającą 45-krotności minimalnego wynagrodzenia. "Na waciki". Ale jak wszyscy członkowie zarządów spółek Skarbu Państwa, nie mówić już o dyrektorach, wpłacą na partię, która akurat sprawuje władzę nad spółkami Skarbu Państwa tę 15-krotność minimalnego wynagrodzenia, to się trochę zbierze.
"Systemowi łupów" podlega przecież ładnych kilka tysięcy stanowisk w spółkach i urzędach. Tymczasem zgodnie z art. 11 ust 1 Konstytucji "Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność tworzenia i działania partii politycznych. Partie polityczne zrzeszają na zasadach dobrowolności i równości obywateli polskich w celu wpływania metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa".
A zgodnie z ust. 2 "Finansowanie partii politycznych jest jawne". Jawne! A nie "ograniczone" do 15-krotności minimalnego wynagrodzenia. No i gdzie tu równość obywateli? Skoro jedni obywatele na swoją partię dostają pieniądze z budżetu, a inni obywatele ich nie dostają. I nawet sami nie mogą swojej działalności politycznej sfinansować kwotą wyższą niż 45-krotność minimalnego wynagrodzenia.
A teraz wrócę do bieżącej awantury. PKW ma de facto "skazać" PiS na odebranie dotacji. Niektórzy, co najbardziej wzmożeni obrońcy praworządności straszą, że jak tego nie zrobi, to grożą im 3 lata odsiadki. Jarosław Kaczyński straszy ich tym samym, jak to zrobią. Członkowie rządu ich odsiadką co prawda nie straszą, ale piszą, że PKW "ma wykonać swoją robotę" i że "nie wyobrażają sobie, żeby nie zakwestionowała sprawozdania PiS".
Więc jeszcze tylko przypomnę, że 7 z 9 członków PKW wybiera Sejm, w którym większość ma partia/koalicja, która powołuje rząd, który powołuje zarządy spółek Skarbu Państwa - członkami których jak się okazuje zostają także... członkowie PKW.
Taki oto jest ustrój polityczny w "demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej" - jak stanowi z art. 2 Konstytucji.
Widać jednak pewną nadzieję. Otóż jak teraz opozycja zostanie pozbawiona przez rządzących subwencji, to po którychś wyborach, jak przegra, też zostanie jej pozbawiona. I przynajmniej w ten sposób będziemy choć troszkę posuwali się w postulowanym przeze mnie kierunku likwidacji subwencji - przynajmniej dla opozycji. Oczywiście Donald Tusk może zakładać, jak to czynił wcześniej Jarosław Kaczyński w ślad za Władysławem Gomułką, że "władzy raz zdobytej/odbitej nie oddamy nigdy". Bo przecież do trzech razy sztuka.
Robert Gwiazdowski
Autor prezentuje własne poglądy i opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji.