Ludwik Sobolewski: Dygresja czesko-norweska w związku z retoryką polską
Jestem z Piotrem w Pradze, odbywamy szybki wyjazd biznesowy. Lotnisko, taksówka, spotkanie. Wychodzimy i rozmawiamy na temat tego, czy w Polsce mamy firmy w branży zarządzania nieruchomościami, które działałyby w dużej, regionalnej skali. Mówiąc ściśle, firmy z dominującym polskim kapitałem. Wychodzi nam na to, że nie bardzo. A Czesi mają. Co prawda jest to w jakiejś mierze spuścizna kuponowej prywatyzacji, która jako oddawanie majątku państwowego Czechom po socjalizmie skończyła się fiaskiem, za to doprowadziła do powstania wielu indywidualnych fortun. Oligarchizacja w wersji znacznie bardziej cywilizowanej niż w Rosji, ale jednak oligarchizacja.
Kto jednak dziś o tym pamięta, nikt. Nowe pieniądze mieszają się starymi. Przecież już na początku transformacji, w latach 90., Czesi byli i znacznie zamożniejsi, i w ogóle znacznie bardziej rozwinięci niż Polska. Zamożniejsi są zresztą do dzisiaj.
Niektórzy pieją z zachwytu nad polskim cudem gospodarczym, ale warto zdawać sobie sprawę, że Czesi są ciągle przed nami, w wartości PKB na głowę. A także na przykład Słowenia. I chyba Słowacja też. No, może ze Słowacją zaczynamy iść łeb w łeb.
Czechy wydają się cichym, spokojnym krajem. Nie wolnym wprawdzie od zaskoczeń, wszak to ojczyzna Haska i wielu innych luminarzy ironicznie traktujących rzeczywistość. Po spotkaniu pakujemy się do Ubera, żeby jechać na lotnisko. Kierowca przed ruszeniem wystukuje w translatorze pytanie, czy będzie mógł nas wysadzić dwieście metrów od podjazdu do terminala, bo wtedy nie zapłaci 100 koron. "Oczywiście, nie ma problemu". Kierowca wydaje się być stuprocentowym Azjatą, co skłania Piotra do zadania pytania: "Are you Vietnamese?" - bo też uznaliśmy, że jakoś tak najbardziej wygląda nam na Wietnamczyka. A tu niespodzianka. "Chinese", pada odpowiedź. Chińczyk w Pradze? Nie turysta, wydający pieniądze z korzyścią dla lokalnej ekonomii, tylko kierowca Ubera? "Skąd w Chinach?", pyta Piotr. "Szanghaj". "No nie, przygody dobrego wojaka z Szanghaju w Pradze. Tego bym się nie spodziewał", mówię. "Już masz temat na felieton", dodaje Piotr.
Ale w gruncie rzeczy nie o Chińczyków w Pradze tu chodzi, lecz o ten czeski spokój i pragmatyczność, na tle których pan z Szanghaju nawiguje nad Wełtawą jak kosmita jakiś.
Podobny spokój odnajduję w Norwegii. To taki, jak twierdzi spotkany na Svalbardzie Szwed, "niekontrowersyjny kraj", ta Norwegia. I znowu stare pieniądze mieszają się z nowymi. Nowych jest nawet więcej. Oslo, przystanek przed Svalbardem, uderza ciszą, bo po ulicach jeżdżą wyłącznie elektryki. Co nie przeszkadza bogacić się na ropie.
Za to w Polsce trwa w najlepsze kakofonia, rozpętywana każdego dnia przez polityków. Polska nie jest cichym krajem. Nie jest też krajem niekontrowersyjnym i nigdy nie będzie. Ale to jeszcze nie jest ujma, bo na przykład skrajnie kontrowersyjnym krajem są dziś Stany Zjednoczone, w tym jej polityczny establishment. Różnica polega na tym, że w niektóre z tych kontrowersyjnych cechuje zjawisko zwane sprawczością. A w coś takiego polska klasa polityczne zagrać nie umie.
Ale bez owijania w bawełnę. Weźmy aktualny rząd. Wydaje mi się, że w miarę ze zrozumieniem śledzę to, co wydarza się w obszarze gospodarki czy spraw społecznych mających wyraźne znaczenie gospodarcze. I nie jestem w stanie przywołać żadnego istotnego działania w tym obszarze. Żadnego sukcesu, żadnego osiągnięcia strategicznego. Zamiast tego jest tylko gadanie. Przykład? Nie robi się niczego, by obniżyć koszty energii i dla ludzi, i dla biznesu. Przecież to, wśród wielu niekorzystnych społecznych skutków, stwarza też potężne zagrożenie dla konkurencyjności polskiej gospodarki. Zamiast tego są rozpaczliwe i prymitywne zagrywki w postaci mrożenia cen. Najwyższych w Unii.
Jako podatnik wolałbym płacić podatki mając świadomość, że idą one na opłacanie tych, którzy będąc władzą, powinni pracować. Gadać każdy lub prawie każdy potrafi.
Kiedyś miałem pomysł, by skrócić kadencję sejmową do dwóch lat. Sądziłem, że taka - utopijna przecież, ale...cóż szkodzi pofantazjować - zmiana wytworzyłaby jakieś mechanizmy motywacyjne. "Musimy coś zrobić sensowego, żeby nas znowu wybrali, i to musimy zrobić szybko, bo głosowanie nad absolutorium tuż-tuż". Ale dziś myślę, że efekt byłby zupełnie inny. Gadanie zamiast płynąć szerokim strumieniem osiągnęłoby wolumeny oceaniczne.
Rząd obecny podniósł gadanie do rangi meta, to znaczy mamy gadanie o metodyce gadania. Oto jednym z naczelnych wyzwań stało się ustanowienie rzecznika prasowego. Rzecznik jest, a więc teraz stanie się wreszcie jasne, jakie są sukcesy rządu. Notabene, gdybym był premierem, który chyba musi zdawać sobie sprawę z braku tychże sukcesów, to chyba nie powoływałbym rzecznika. Po co bowiem rozwiewać wątpliwości, jeśli jeszcze ktoś je ma.
Innym meta-gadaniem było podniesienie do rangi epokowego osiągnięcia tego, że rząd zaczął rozmawiać z przedsiębiorcami. To przecież żałosne. Od czego jest rząd, jak nie od tego, żeby między innymi rozmawiać, i między innymi z przedsiębiorcami. Takie minimum minimorum, nim przejdziemy do czynów. Ale lud, w dodatku wcale nie ciemny, swego czasu kupił to z entuzjazmem, mizdrząc się i gnąc w pochwalnych ukłonach.
Ciekawe, czy w Czechach lub w Norwegii rządzenie odbywa się w podobny sposób.
Ludwik Sobolewski, ekspert rynków kapitałowych, doradca przedsiębiorstw, adwokat, autor, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.