Rogoff: Kiedy zaczną się walutowe burze?
Ekonomiści przecierają oczy ze zdumienia - trwa być może największy kryzys gospodarczy w historii, a kursy walut nie szaleją. Zupełnie inaczej niż w czasie poprzedniego kryzysu. Powodem jest to, że banki centralne wspólnym frontem obniżyły stopy "blisko zera". Ale to się zmieni i czekają nas jeszcze walutowe burze - przewiduje wybitny ekonomista Kenneth Rogoff.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
"Kursy wymiany głównych walut na dolara były do tej pory zaskakująco stabilne w czasie pandemii, najprawdopodobniej z powodu faktycznego zamrożenia stóp procentowych głównych banków centralnych na poziomie zerowym lub bliskim zera. Ale chociaż obecny zastój może trwać chwilę, nie będzie trwał wiecznie" - napisał na stronach Project Syndicate profesor Uniwersytetu Harvarda i były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Od wybuchu pandemii euro umocniło się wprawdzie do dolara o ok. 6 proc. ale to nic w porównaniu do wahań kursów obu walut w czasie poprzedniego kryzysu, gdy wybuchł w 2008 roku. Wtedy płacono za euro 1,07 dolara, a nieco później 1,58. Wahania kursów sięgały niemal 50 proc. Kurs jedna do dolara też jest względnie stabilny, wahania przekroczyły po wybuchu pandemii co prawda ponad 10 proc., ale to także niewiele w porównaniu z różnicami z czasów poprzedniego kryzysu, gdy wynosiły one ponad 30 proc.
Dodajmy jeszcze, że nie dotyczy to tylko kursów głównych walut, ale też przynajmniej części peryferyjnych. Spośród nich względnie stabilny jest miedzy innymi nasz złoty. Na początku pandemii osłabł wprawdzie 8 proc. do euro, po czym odrobił część strat, by w październiku znowu stracić prawie 5 proc. Ale na przełomie 2008 i 2009 roku złoty osłabł do euro o blisko połowę.
Dlaczego tak się dzieje, choć w czasie pandemii kwitną inwestycje w alternatywne aktywa, jak złoto czy kryptowaluty?
Zarządzanie kryzysem zdrowotnym w USA jest kompletnie niespójne, a Stany Zjednoczone powiększyły niebotycznie deficyt budżetowy i zadłużenie na walkę z kryzysem ekonomicznym? Pomaga w tym luźna jak jeszcze nigdy polityka pieniężna banku centralnego Fed, który "przekroczył już wiele czerwonych linii"?
Dlaczego, skoro na jesieni wraz z grasującą w Ameryce "trzecią falą" epidemii trwała kampania wyborcza i być może najważniejsze głosowanie w historii USA od II wojny światowej. A polityczna bitwa wcale się nie skończyła?
"Taka stabilność jest zaskakująca, biorąc pod uwagę, że zmienność kursu walutowego zwykle znacznie wzrasta podczas recesji w USA (...) przytłumiona reakcja kursów podstawowych walut była jedną z głównych zagadek makroekonomicznych pandemii (...) w warunkach większej globalnej niepewności makroekonomicznej niż większość z nas widziała za życia, kursy wymiany powinny gwałtownie się zmieniać" - napisał Kenneth Rogoff.
Po pierwsze wstrząsy na świecie są powszechne i trudno ocenić, które gospodarki wyjdą z pandemii z największymi stratami. Po drugie Fed zawarł z głównymi bankami centralnymi świata umowy o udostępnieniu linii swapowych dla wymiany dolara, w związku z czym amerykańskiej waluty nigdzie nie brakuje. Po trzecie - niemal wszystkie rządy zareagowały podobnym zwiększeniem deficytu i długu, i na razie nie sposób przewidzieć jakie i gdzie wystąpią tego konsekwencje.
Najważniejsze wytłumaczenie względnej stabilności kursów walut w czasie pandemii jest jednak właśnie reakcja banków centralnych. Stopy procentowe wszystkich głównych instytucji znalazły się "na poziomie efektywnej dolnej granicy lub w jej pobliżu" i prognozy przewidują, że będą równie niskie przez wiele lat.
Gdyby to było efektywne, zapewne większość banków centralnych obniżyłaby stopy znacznie poniżej zera, do minus 3-4 proc. - twierdzi Kenneth Rogoff. Bo trzeba zauważyć, że stopy zmierzały w kierunku zera już przed pandemią, gdy cykl wzrostowy na świecie słabł. Jej wybuch tylko ugruntował "zerowy" poziom. Teraz "zamrożenie" na nim stóp na długie lata powoduje, że "największe źródło niepewności zniknęło".
"Ale obecny zastój nie będzie trwał wiecznie" - napisał Kenneth Rogoff.
Czekają nas znowu walutowe burze, choć jeszcze nie wiadomo kiedy się zaczną. Rynki będą na pewno patrzeć jak i gdzie rozwija się kryzys zdrowotny i jak jest zarządzany, a w USA zarządzany jest dość kiepsko, czemu w dodatku sprzyja obecne "bezkrólewie". Będą przyglądać się także zdolności gospodarek do obsługi gigantycznego zadłużenia.
Na marginesie dodajmy, że w ogłoszonym właśnie raporcie amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs twierdzi, że USA będą chciały zmniejszyć realny ciężar długu poprzez wysoką inflację przy utrzymywaniu stóp procentowych na obecnym poziomie. Analitycy banku przewidują, że Fed utrzyma "bliskie zera" stopy procentowe do 2025 roku, pomimo że już w 2022 roku w USA pojawi się wyraźnie wyższa inflacja.
Pytanie - jak rozwiną się procesy inflacyjne w Chinach, strefie euro, czy na innych rynkach wschodzących, i czy inne banki centralne będą zgodnie grać do tej samej bramki? O ile oczywiście będą mogły, bo "zerowe" stopy przy wysokiej inflacji oznaczają utratę oszczędności ciułaczy i dalszą pauperyzację klasy średniej. A wiadomo, czym to grozi.
Czy w związku z tym za 10 lat dolar wciąż będzie królem? Kenneth Rogoff uważa, że prawdopodobnie tak. Ale nie zmienia to długoterminowego trendu, który będzie sprzyjał walutowym burzom i utracie pozycji przez dolara. Pandemia może okazać się punktem zwrotnym.
"Mówiąc najprościej, na dłuższą metę istnieje fundamentalna niespójność między stale rosnącym udziałem długu USA na światowych rynkach a stale spadającym udziałem produkcji amerykańskiej w gospodarce światowej" - konkluduje Kenneth Rogoff.
ram