Ludwik Sobolewski: Rzym przemówił i nastała jasność
Co tu się w ogóle wydarzyło? Prezentacja programu gospodarczego rządu. Czyżby przed chwilą odbyły się wybory parlamentarne i powołany został nowy rząd, który teraz przedstawił swoją politykę gospodarczą? Ach nie, wybory były ponad rok temu.
Słowo "wybory" jest kluczowe dla zrozumienia, dlaczego ta prezentacja odbyła się teraz, tyle że chodzi o wybory tegoroczne. Politykom zawsze chodzi bowiem o te wybory, które są przed nimi, a nie o te, które już się odbyły.
Było pewne, że w walce o być albo nie być, jaką pod wieloma względami jest bój o polską prezydenturę A.D. 2025, nastąpi użycie sloganów odnoszących się do gospodarki. Z wykorzystaniem symboliki Giełdy, dla wzmocnienia przekazu. Sala Notowań, dzięki swej niemałej powierzchni i niebanalnej architekturze, sprzyja wytwarzaniu atmosfery podniosłości i aplauzu. W końcu między innymi w tym celu zbudowaliśmy kiedyś budynek dla GPW.
Przeczytaj: Tusk o programie gospodarczym rozwoju Polski: mam wielką osobistą satysfakcję
Premier mówił o deregulacji. To dobrze, choć dzisiaj jest to temat tak powszechny, że z tłumu przywódców politycznych bardziej wyróżniłby się ten, który by bagatelizował tę sprawę. Jak około tygodnia temu zauważył The Economist, poświęcając temu tematowi okładkę i główny artykuł numeru (z napisem na okładce: "The revolt against regulation"), nawet wietnamscy komuniści mają plan jak ograniczyć biurokrację.
Dobrze, że podążamy zgodnie z nurtem, przynajmniej w słowach. I nie odstajemy od niego, bo oprócz Argentyny i USA idea deregulacyjna wyznawana przez klasę polityczną pozostaje właśnie na poziomie słów. Czyny dopiero przyjdą, być może. Niewątpliwe też trzeba było aż powrotu Trumpa do władzy, by polski premier objawił się jako miłośnik deregulacji, choć trzeba zaznaczyć, że takich neofitów jest wielu. Nawet w Unii Europejskiej, bastionie technologii przykręcania regulacyjnej śruby.
Jednak najbardziej chyba doniosłe w tym wszystkim jest publiczne przyznanie przez polityków, że do przeprowadzenia zmian liberalizujących obrót gospodarczych potrzebują przedsiębiorców. I że mają oni powiedzieć, co trzeba zrobić, bo inaczej ani rusz. Uderza ta retoryka, wskazująca na to, że rząd znajduje się w stanie przypominającym bezradność. Istotnie, nad horyzontem polskiej polityki unosi się łuna klęsk w dziedzinie deregulacji, i to taka łuna ponad podziałami.
Co to oznacza, z logicznego punktu widzenia, ta niekompetencja i niezdolność rządów do uwalniania gospodarki z okowów regulacji? Oznacza coś, co jest głęboko niepokojące: otóż jeśli nie ma się wiedzy i zdolności do tego, by coś zderegulować, to znaczy że nie miało się ani jednego, ani drugiego, by to coś wcześniej uregulować. I to jest nawet więcej niż niepokojące, to jest lekko przerażające.
Deregulacja nie jest celem samym w sobie, stoi bowiem za nią postulat wolności gospodarczej. Tak samo jest, fundamentalnie rzecz ujmując, z regulowaniem: powinno ono służyć rozwojowi, a nie być dogmatem samym dla siebie. Czyli, jeszcze raz: regulacja ma służyć rozwojowi, deregulacja zaś ma przywracać wolność, jeśli troska o rozwój spowodowała zbyt wysoki koszt dla tej wolności.
Deklaracja, którą usłyszeliśmy w siedzibie Giełdy, znaczy więc mniej więcej tyle, że rządzący nie potrafią używać instrumentów władzy ani dla tworzenia przestrzeni wolności, ani dla rozwoju.
Faktycznie, są na to liczne dowody. W różnych obszarach, od wymiaru sprawiedliwości przez system ochrony zdrowia, po gospodarkę.
I wreszcie jakiś premier powiedział to głośno, chociaż nie jestem pewien, czy jego intencją było złożenie deklaracji bezradności. Ale otwartość, nawet mimowolna, jest lepsza od udawania, że się kimś jest.
Powstaje jednak pytanie, po co nam taka administracja, która nie potrafi zderegulować, co znaczy że wcześniej tępo i bez jakiejkolwiek wyższej idei regulowała? Dlaczego podatnicy mieliby utrzymywać taką niezdolną administrację? To już lepiej, żeby oddawali część podatków Brzosce, który ma zderegulować. Brzoska w dodatku tych pieniędzy nie potrzebuje, bo ma własne. Czyli wychodzi na to, że lepiej powierzyć komuś z zewnątrz zadania gospodarcze, bo będzie taniej, szybciej i lepiej, czyli kompetentnie. Ponawiam wszakże pytanie: to po co nam taki rząd, który sam nic nie potrafi? W dodatku zobaczymy, jak ten outsourcing wyjdzie w praktyce, bo na razie są tylko słowa, słowa, słowa.
Przeczytaj: Tusk rzucił wyzwanie Rafałowi Brzosce. "Challenge accepted"
Ponieważ jednak rząd jakiś być musi, to proponuję w ramach deregulacji najpierw drastycznie obniżyć podatki. I zwolnić z połowę, na oko, urzędników. Tak zresztą robi dziś Musk, a przecież w trzeciej dekadzie XXI wieku daje nam przykład Ameryka, jak zwyciężać mamy.
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.