Wszystkie oczy zwrócone na Jemen. Ten kraj może zatrząść światową gospodarką, sam tonie w kryzysie
Stany Zjednoczone i Wielka Brytania przeprowadziły drugą serię ataków na pozycje rebeliantów Huti w Jemenie. To kolejna eskalacja w regionie, na który zwrócone są obecnie oczy świata. Działania zbrojne i napięcia polityczne mogą nie tylko pogorszyć trwający już w Jemenie kryzys humanitarny, ale też mocno wpłynąć na gospodarkę w innych miejscach globu.
Trwa kryzys na Morzu Czerwonym. Ataki na statki handlowe, do których przyznają się bojownicy Huti z Jemenu, doprowadziły w ostatnim czasie do trwałych lub czasowych przestojów w eksporcie przez ten akwen. Jak opisywaliśmy w Interii, utrzymywanie się takiej sytuacji przez dłuższy czas może zagrozić światowej gospodarce.
W odpowiedzi na ataki przeprowadzane z terenu Jemenu działania zbrojne podjęły Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. W nocy z poniedziałku na wtorek kraje przeprowadziły drugą serię nalotów. Konsekwencje eskalacji może odczuć światowa gospodarka, ale i sam targany kryzysem humanitarnym Jemen.
Stronnictwo Huti to organizacja polityczno-militarna o konserwatywnej ideologii. Powstała jeszcze w ubiegłym wieku, ale znaczenia nabrała podczas wojny domowej w Jemenie, która toczy się od 2014 roku. Wtedy Hutim udało się przejąć kontrolę nad stolicą kraju, Saną.
Huti nie sprawują kontroli nad całym terytorium kraju. W państwie nie ma jednego ośrodka władzy. Rywalizują ze sobą różne stronnictwa i organizacje militarne. Prezydent Jemenu Abd Rabbu Mansur Hadi, który opuścił Sanę po jej przejęciu przez Hutich, sprawował władzę na uchodźstwie, ale złożył w 2022 roku rezygnację.
W wojnę domową w Jemenie zaangażowały się także inne kraje. Rebelianci Huti są wspierani przez Iran. To jedyny kraj, który uznaje ich rządy na arenie międzynarodowej. Z kolei przeciwko nim od wiosny 2015 roku występuje koalicja państw Zatoki Perskiej pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej, mająca amerykańskie wsparcie logistyczne. Jemeńscy bojownicy przeprowadzali w minionych latach ataki na różne cele w tych krajach.
W 2023 roku sytuacja znacząco się uspokoiła w porównaniu z ubiegłymi latami, nastąpił też pewien postęp w rozmowach pokojowych między stronnictwem Hutich a Arabią Saudyjską. Ale najnowsze ataki rebeliantów Huti na statki na Morzu Czerwonym i będące na nie odpowiedzią naloty USA i Wielkiej Brytanii ponownie zaogniły sytuację.
Od listopada 2023 roku z terenu Jemenu są przeprowadzane ataki na statki handlowe przemierzające Morze Czerwone. To jedna z kluczowych dróg dla światowego eksportu gazu i ropy. Jak podają analitycy Allianz Trade, 12 proc. ropy morskiej i 8 proc. skroplonego gazu ziemnego przepływa przez Kanał Sueski, łączący Morze Czerwone z Morzem Śródziemnym. Ta droga morska jest istotna także dla handlu innymi towarami między Afryką, Azją a Europą. Przez Morze Czerwone przechodzi ok. 12 proc. światowego transportu drogą morską.
Do ataków przyznają się rebelianci Huti. Jak wskazywali sami w swoich komunikatach, ataki są reakcją na bombardowanie Strefy Gazy przez Izrael. Po ataku przeprowadzonym przez organizację terrorystyczną Hamas, Izrael rozpoczął działania zbrojne na terenie Palestyny. "Siły Zbrojne Jemenu przeprowadziły operację wojskową przeciwko dwóm statkom powiązanym z państwem syjonistycznym (chodzi o Izrael - red.)" - podali członkowie ruchu Huti w oświadczeniu po jednym z grudniowych ataków.
W odpowiedzi na ataki przeprowadzone przez rebeliantów USA i Wielka Brytania już dwukrotnie ostrzelały ich pozycje w Jemenie. Po ostrzale w nocy z poniedziałku na wtorek Huti podali, że ostrzał "nie pozostanie bez odpowiedzi i bez kary".
Na razie nie jest jasne, jak duże mogą być skutki trwających ataków dla gospodarki. Wiele będzie zależeć od tego, jak długo potrwa sytuacja i jak mocno konflikt będzie eskalować. Światowi przywódcy i analitycy najważniejszych instytucji finansowi są jednak pełni obaw, co dało się odczuć podczas niedawnego szczytu w Davos.
Zdaniem Vincenta Clerca, dyrektora generalnego duńskiego giganta żeglugowego Maersk, konflikt prawdopodobnie zakłóci łańcuchy dostaw co najmniej na kilka miesięcy. Obawy co do dostaw gazu LNG z Kataru do innych części świata na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos wyrażał z kolei szejk Mohammed bin Abdulrahman Al Thani, premier Kataru. Wskazał, że obecna sytuacja "nie pozostanie bez wpływu" na dostawy, a jej rozwiązaniu nie będą służyły przeprowadzane przez USA i Wielką Brytanię naloty.
Od początku trwania ataków na Morzu Czerwonym mocno niestabilne pozostają ceny ropy. We wtorek rano, po amerykańsko-brytyjskich ostrzałach, surowiec drożał na światowych rynkach, następnie zaczął tanieć, a popołudniu znowu zyskiwać. "Handlowcy próbują wyważyć wpływ perspektyw gospodarczych, stóp procentowych, OPEC+ i ryzyka zakłóceń w dostawach w wyniku wydarzeń na Morzu Czerwonym. Nie mamy w tej kwestii większej pewności niż kilka tygodni temu" - komentował cytowany przez agencję Reutersa analityk OANDA Craig Erlam.
Z powodu zawieszonych lub opóźnionych transportów przez Morze Czerwono częściowe zawieszenie produkcji ogłosiło już dwóch producentów aut: Tesla oraz Volvo. Do europejskich zakładów firm nie dotarły na czas części eksportowane drogą morską z Azji.
Jak wskazuje Polska Akcja Humanitarna (PAH), obecne działania zbrojne mogą też jeszcze pogorszyć sytuację Jemeńczyków. Kryzys trwający w tym kraju może się przekształcić w katastrofę humanitarną, alarmuje organizacja. Już obecnie ponad połowa ludności Jemenu, czyli aż 18 mln osób, potrzebuje pomocy humanitarnej - podaje PAH. Jest to największy trwający kryzys humanitarny na świecie.
- Sytuacja jest katastrofalna, bo kraj jest wycieńczony przedłużającą się wojną i uzależniony od zewnętrznej pomocy - mówi Małgorzata Pietrzak, koordynatorka działań PAH w Jemenie. - Potrzeba w zasadzie wszystkiego: żywności, czystej wody, leków. Czujemy wielką odpowiedzialność za ludzi, którym pomagamy, więc boimy się tego, co przyniosą kolejne tygodnie.
Trwające naloty mogą zniweczyć wielomiesięczne wysiłki na rzecz zawieszenia broni, od którego zależy dostęp do pomocy humanitarnej w odizolowanych rejonach Jemenu - wskazuje organizacja. Obecne na miejscu organizacje humanitarne, w tym PAH, obawiają się też masowych przemieszczeń z północy na południe i nagłego wzrostu potrzeb humanitarnych.
Polska organizacja zarządza czterema obozami w przyfrontowym regionie Ma’rib. Zapewnia tam m.in. dostęp do opieki medycznej, czystej wody i podstawowych artykułów. Jak wskazuje PAH, już teraz skala potrzeb jest ogromna, a finansowanie dla pomocy - niewystarczające.
Martyna Maciuch