W skrócie
- Viktor Orbán umacnia pozycję Węgier w regionie dzięki współpracy energetycznej z Rosją, mimo unijnych planów rezygnacji z rosyjskich surowców.
- Budapeszt rozważa reekspport surowców i przejęcie aktywów energetycznych na Bałkanach, ale napotyka przeszkody finansowe i polityczne.
- Czy ambicje Polski, która stawia na budowę regionalnego hubu gazowego, mogą być zagrożone przez węgierskie aspiracje?
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Chociaż Viktor Orbán pozornie pozostaje na marginesie europejskiej polityki ze względu na konsekwentne sprzeciwianie się narracji UE, to wciąż zachowuje zdolność do "wywracania stolika". Szef rządu w Budapeszcie pod koniec listopada poleciał do Moskwy, gdzie rozmawiał z Władimirem Putinem o zwiększeniu dostaw rosyjskiej ropy i gazu na Węgry - mimo że Europa usilnie dąży do tego, by do 2027 r. wyeliminować import paliw kopalnych z Rosji.
"Węgry są promotorem rosyjskich surowców w regionie". W co gra Viktor Orbán?
Wcześniej Orbán spotkał się z Donaldem Trumpem i uzyskał dla Węgier zwolnienie z amerykańskich sankcji na powiązane z wojenną machiną Kremla koncerny Rosnieft i Łukoil. Sankcje te są tak skonstruowane, że uderzałyby też w każdego, kto importuje ropę i gaz z Rosji. Orban w zamian zobowiązał się do zakupu gazu LNG z USA za kwotę 600 mln dolarów; zacieśnił też współpracę z Amerykanami w zakresie energetyki jądrowej.
Umiejętne granie na transakcyjności Donalda Trumpa oraz skuteczne przekonywanie, że Węgrom trudno jest zdywersyfikować dostawy ropy i gazu ze względu na brak dostępu do morza, sprawiły, że dziś Viktor Orbán może nie tylko czekać spokojnie na kolejne dostawy rosyjskich paliw kopalnych, ale też myśleć o nowej roli Węgier jako rozgrywającego gracza na środkowoeuropejskim energetycznym boisku.
O tym, że Orbán kreśli takie scenariusze, może świadczyć to, co powiedział prezydentowi Serbii Aleksandarowi Vucziciowi tuż przed swoją podróżą do Moskwy. Serbska rafineria w Pancevie - należąca do spółki Serbskie Przedsiębiorstwo Naftowe (NIS) - ma odcięte dostawy ropy od chorwackiego operatora ropociągu adriatyckiego Adria, JANAF, w związku z amerykańskimi sankcjami (NIS jest kontrolowany przez rosyjski Gazprom Nieft). Orbán zapewnił Vuczicia, że jeśli wynegocjuje zwiększenie dostaw ropy i gazu z Rosji na Węgry, to skorzysta na tym również Serbia.
- Węgry są promotorem rosyjskich surowców w regionie, zapowiadają od 2022 r. przedłużenie ropociągu Drużba do serbskiej rafinerii, choć jak dotąd jego budowa nie ruszyła - mówi Interii Biznes Andrzej Sadecki, kierownik Zespołu Środkowoeuropejskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich (wcześniej wieloletni analityk ds. Węgier w tej instytucji).
Temat ten regularnie wraca na agendę - w maju w Belgradzie szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjártó zapowiadał, że budowa ropociągu między Węgrami i Serbią rozpocznie się "wkrótce". Inwestycja miałaby zostać ukończona do 2027 r. i zapewnić dostawy ropy do Serbii i regionu. Konkretów jednak na razie brak.
Czy Węgry mogą przejąć rosyjskie aktywa energetyczne na Bałkanach?
Na tym nie koniec - Orbán podczas wizyty w Serbii oznajmił, że Węgry "z chęcią" weszłyby do akcjonariatu NIS, kupując pakiet należący do rosyjskiego Gazprom Nieftu. Serbia musi znaleźć kupca na te udziały, jeśli nie chce borykać się z trudnościami gospodarczymi wynikającymi z amerykańskich sankcji. W podobnej sytuacji są Rumunia i Bułgaria - w krajach tych działają rafinerie będące pod kontrolą drugiego rosyjskiego koncernu dotkniętego sankcjami Donalda Trumpa, czyli Łukoilu. Chodzi o zakłady w Ploeszti i Burgas. Budapeszt ma plany także względem nich - rozmowy w tej sprawie prowadził już Peter Szijjártó.
Zdaniem Andrzeja Sadeckiego z OSW, "jest bardzo mało prawdopodobne, żeby MOL przejął wszystkie rosyjskie aktywa naftowe w Europie Południowo-Wschodniej, które znalazły się pod sankcjami USA".
- Rumunia zapewne nie zgodziłaby się na transakcję sprzedaży rafinerii Łukoila Węgrom, ze względu na tradycyjną nieufność do sąsiada. Z kolei bułgarska rafineria jest największym tego typu zakładem na Bałkanach i prawdopodobnie przerasta możliwości finansowe MOL-a - tłumaczy.
- Największe szanse MOL wydaje się mieć na przejęcie pakietu mniejszościowego w serbskim koncernie NIS, tak aby udział Gazprom Nieft spadł poniżej 50 proc., co pozwoliłoby być może na zdjęcie sankcji i częściowe utrzymanie rosyjskiego wpływu na koncern - zauważa ekspert. - Sprzyjają temu bardzo bliskie relacje polityczne Węgier z Serbią, ale także fakt, że NIS już teraz jest objęty sankcjami, a tamtejszej rafinerii obecnie grozi wstrzymanie produkcji.
- MOL może mieć ograniczone możliwości dużych akwizycji w najbliższych miesiącach, gdyż rząd Viktora Orbána wszelkie środki finansowe będzie chciał zapewne przeznaczyć na kampanię przed wyborami w kwietniu 2026 r. - zastrzega jednocześnie Andrzej Sadecki.
Pozostaje jeszcze kwestia gazu. Gdyby Viktor Orban chciał w tym obszarze "wejść w buty Rosji", mógłby częściowo pokrzyżować polskie ambicje bycia regionalnym hubem gazowym, o których pisaliśmy już na łamach Interii Biznes.
"Gazowa oferta" Polski dla regionu. Czy Węgry mogą dać więcej?
Ostatnio "gazową ofertę" Polski dla sąsiadów ponownie przedstawił prezydent Karol Nawrocki. 5 listopada rozmawiał on o współpracy energetycznej w Bratysławie ze swoim słowackim odpowiednikiem Peterem Pellegrinim, a niecałe trzy tygodnie później poruszył ten temat w Pradze podczas spotkania z prezydentem Czech Petrem Pavlem. Przekaz Nawrockiego opierał się na akcentowaniu roli Polski jako kraju, który pomoże Europie Środkowo-Wschodniej uniezależnić się od rosyjskiego gazu dzięki swojemu terminalowi gazowemu w Świnoujściu oraz budowanemu terminalowi pływającemu FSRU w Gdańsku.
Czy Słowacja i Czechy mogłyby zamiast Polski wybrać Węgry jako partnera gazowego? Ryzyka polityczne istnieją w obu krajach. Na Słowacji zarówno prezydent Peter Pellegrini, jak i premier Robert Fico są promoskiewskimi politykami. W Czechach głową państwa jest proeuropejski Petr Pavel, ale już Andrej Babisz, który otrzymał misję utworzenia nowego rządu, planuje wejść w sojusz z ugrupowaniami antyunijnymi, co stwarza niebezpieczeństwo kontestowania unijnych dążeń do uniezależnienia krajów Wspólnoty od rosyjskich źródeł energii.
Na korzyść Polski przemawia infrastruktura. Ze Słowacją mamy spory interkonektor Vyrava (możliwość przesyłu 4,7 mld m sześc. w skali roku w kierunku z Polski na Słowację). Z kolei ze stroną czeską udało się nam uzgodnić wdrożenie tzw. przesyłu dwukierunkowego na istniejącym połączeniu w Cieszynie (zdefiniowany zakres pozwoli na przesył gazu z Polski do Czech na poziomie ok. 0,4 mld m sześc. rocznie). Po stronie polskiej techniczne możliwości zostały już spełnione, ale czeski operator wciąż musi przeprowadzić pewne działania inwestycyjne.
- Analizy cenionych ośrodków wskazują, że Słowacja ma już dziś technicznie wystarczającą infrastrukturę, by całkowicie obejść się bez rosyjskiego gazu, korzystając z połączeń z Polską, Czechami, Włochami oraz terminali LNG na południu Europy - mówi Interii Biznes Kamil Moskwik, analityk rynku energii. - To, że mimo tych możliwości Słowacja nadal kupuje znaczące wolumeny z Rosji, może wynikać z decyzji polityczno-biznesowych, a nie z ograniczeń infrastrukturalnych. W praktyce oznacza to, że Bratysława nie wybierze jednego partnera zamiast drugiego, lecz może korzystać z obu kierunków. Z punktu widzenia Brukseli i długoterminowej strategii bezpieczeństwa energetycznego to właśnie kierunek polski jest preferowany, choć obecna polityka Słowacji temu nie sprzyja.
- Dla Słowacji import gazu przez Polskę oznaczałby realną dywersyfikację, z kolei pozyskiwanie gazu przez TurkStream i Węgry jest jedynie podtrzymaniem importu z Rosji, na dodatek bez korzyści tranzytowych, jakie dawniej Bratysława czerpała - zauważa Andrzej Sadecki z OSW.
Przypomnijmy, że TurkStream to gazociąg biegnący przez Turcję i Bułgarię - wprawdzie Bułgaria zapewnia Węgry, że pozostanie dla nich partnerem tranzytowym, ale rząd w Sofii popiera plany UE odejścia od rosyjskiego gazu do 2027 roku.
- Węgry pozostają krajem importującym, z niewielkim własnym wydobyciem sięgającym kilkunastu procent zapotrzebowania i zużyciem na poziomie 8-9 mld m sześc. rocznie - zauważa Kamil Moskwik. - Ich model opiera się na roli węzła tranzytowego dla rosyjskiego i częściowo tureckiego gazu, a nie na samodzielnym oferowaniu regionowi zdywersyfikowanych dostaw. Taka strategia nie stanowi zagrożenia dla polskich ambicji rozwoju regionalnego hubu. To relatywnie wąska nisza, której znaczenie będzie spadać w miarę odchodzenia Unii Europejskiej od surowców pochodzących z Rosji.
Katarzyna Dybińska











